wtorek, 7 grudnia 2010

Fundusze finansujące procesy sądowe i arbitrażowe – czas na Polskę?


W drugiej połowie listopada fundusz Burford Capital wyemitował na londyńskiej giełdzie akcje o wartości 110 milionów funtów. Fundusz ten debiutował na giełdzie w zeszłym roku i zebrał wtedy 80 milionów funtów.

Kilka ciekawych linków dotyczących Burford Capital znajduje się tu, tu i tu.

Burford Capital zajmuje się inwestowaniem w procesy sądowe i w międzynarodowe spory arbitrażowe. Finansuje on koszty procesowe w zamian za określony procent od wygranej kwoty. Jak można przeczytać na stronie internetowej funduszu obecnie skupia się on na rynku amerykańskim, lecz w przyszłości może rozszerzyć zakres swojej działalności na „inne atrakcyjne i odpowiednie jurysdykcje”.

Na chwilę obecną na polskim rynku nie działa żaden krajowy podmiot prowadzący taką działalność. Z podmiotów działających na rynkach międzynarodowych w Polsce finansowaniem sporów zajmowały się fundusze Elliott. Szeroko komentowane w mediach było ich zaangażowanie między innymi w spór pomiędzy mniejszościowymi wspólnikami Wirtualnej Polski i Telekomunikacją Polską.

Ciekaw jestem, czy mógłby powstać fundusz, który zajmowałby się finansowaniem procesów przed polskimi sądami państwowymi i arbitrażowymi. Mamy oto niezagospodarowaną niszę rynkową. Myślę, że znalazłyby się podmioty, które byłyby skłonne wytoczyć powództwa, gdyby tylko mogły znaleźć zewnętrze finansowanie kosztów prowadzenia procesu i mogły podzielać z kimś ryzyko przegranej. Fakt, iż takich funduszy na polskim rynku nie ma, można tłumaczyć na wiele sposobów. Być może świadczy on o tym, iż ryzyko związane z inwestowaniem w spory jest zbyt duże w stosunku do możliwych zysków. Przedsiębiorcy uznają zapewne, iż procesy trwają zbyt długo, a wyroki sądów i wyroki arbitrażowe są zbyt nieprzewidywalne (tj. oderwane od wyniku rozsądnej analizy prawnej), by warto w nie inwestować. Innym wyjaśnieniem może być brak odpowiednich spraw, choć to wyjaśnienie wydaje mi się dużo mniej przekonujące. W każdym razie jeżeli fundusze takie powstaną, na pewno będzie to świadczyło o wzroście zaufania przedsiębiorców do polskiego sądownictwa państwowego i arbitrażowego.

niedziela, 28 listopada 2010

Czy sędziowie mogą korzystać z komputerów?


W piątkowym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej opublikowano artykuł "Sędzia orzeka zgodnie z komputerem".

Autorka artykułu stawia następującą tezę: „Sądy coraz częściej bezkrytycznie stosują komercyjne systemy informacji prawnej, w których publikowane są ustawy i rozporządzenia. Zapominają, że nie są one oficjalnym źródłem prawa. Taki charakter mają tylko urzędowe publikatory, tj. Dziennik Ustaw czy Monitor Polski. W efekcie, gdy program zawiera błąd lub nieścisłość, sąd zamiast to wytknąć i samodzielnie zinterpretować ustawę, powtarza bez żadnej refleksji informację za systemem komputerowym”. Podaje przykłady spraw, które błędnie rozstrzygnięto w oparciu o informacje zaczerpnięte z programów komputerowych takich jak Lex, czy Legalis. Przytacza też opinię eksperta: „Sędzia, urzędnik, prawnik, który ogranicza się do używania popularnych systemów informacji prawnej, a nie weryfikuje brzmienia źródeł prawa w Dzienniku Ustaw, postępuje niesumiennie - ocenia adwokat Jerzy Naumann. To tak jakby nauczyciel wykładał Mickiewicza na podstawie bryków, a nie oryginalnych utworów”.

Uważam, iż powyższe zarzuty są oparte na nierealistycznych przesłankach i w konsekwencji są mocno przesadzone.

Oczywiście obowiązkiem sędziego i każdego innego prawnika jest ustalenie, którą ustawę lub rozporządzenie należy zastosować i jaka jest ich treść. Bez wątpienia w systemach informacji prawnej mogą raz na jakiś czas znaleźć się błędy. Dlatego też, jeżeli zachodzi wątpliwość, co do obowiązywania danego aktu prawnego lub co do jego treści, starannie działający prawnik będzie starał się tę wątpliwość wyjaśnić przez sprawdzenie treści Dziennika Ustaw. Czasami i to nie wystarcza, gdyż nawet w Dzienniku Ustaw może znaleźć się błąd i sięgnąć trzeba do materiałów przedstawiających przebieg procesu legislacyjnego, by ustalić właściwą treść ustawy (por. tu).

Wymaganie jednak, by sędziowie w każdej sprawie weryfikowali treść stosowanych przez nich przepisów w Dzienniku Ustaw w uderzający sposób rozmija się z rzeczywistością. Otóż sędziowie każdego dnia stosują dziesiątki lub setki różnych przepisów. Gdyby nie mogli oni polegać na systemach informacji prawnej i książkowych publikacjach ustaw, każdy z nich musiałby większość czasu poświęcać na mozolne ustalanie treści ustawy. Ciekaw jestem jak autorka artykułu i ekspert, którego wypowiedź została przytoczona, wyobrażają sobie ustalanie „u źródła” treści Kodeksu postępowania cywilnego, który został uchwalony w 1964 r. i od tego czasu został zmieniony ponad 100 razy. Co więcej, można śmiało przyjąć, iż gdyby rzeczywiście sędziowie szli za radami udzielonymi w tym artykule i na własną rękę ustalali brzmienie każdego przepisu z Dziennikiem Ustaw w ręku, to ilość błędów w orzeczeniach wynikających z błędnego ustalenia treści prawa byłaby dużo większa niż obecnie, gdyż w licznych nowelizacjach ustaw bardzo łatwo się pogubić. Gdyby konsekwentnie zastosować analogię do nauczyciela, który wykłada Mickiewicza to podzielając poglądy wyrażone w artykule należałoby uznać, iż dopuszczalne jest korzystnie tylko z rękopisów wieszcza. Wszelkie teksty drukowane trzeba by uznać za niewiarygodne, gdyż istnieje ryzyko, że mogą od treści rękopisów odbiegać.

Problem przedstawiony w artykule jest problemem marginalnym. O wiele więcej błędów w orzeczeniach sądowych wynika z błędnego ustalenia stanu faktycznego oraz z błędnej wykładni ustaw niż nieprawidłowego ustalenia treści obowiązującego prawa. Nawet gdyby wraz z każdą nowelizacją każdej ustawy publikowano jej tekst jednolity, niewielki miałoby to wpływ na poprawę jakości orzecznictwa.

niedziela, 21 listopada 2010

Arbitraż a walka partyzancka


Kilka dni temu w Wiedniu odbyła się konferencja zorganizowana przez Międzynarodową Izbę Handlową „Taktyki partyzanckie w międzynarodowym arbitrażu i sporach sądowych”. Organizatorzy konferencji zwrócili uwagę na okoliczność, iż strony międzynarodowych sporów coraz częściej korzystają z "taktyk partyzanckich" ("guerilla tactics"). Wśród nich wymienia się:

- wpływanie na treść zeznań świadków,

- wpływanie na zachowanie arbitra powołanego przez stronę,

- szantażowanie arbitrów i świadków,

- śledzenie uczestników postępowań arbitrażowych i potajemne nagrywanie rozmów,

- atakowanie drugiej strony w mediach,

- składanie bezzasadnych wniosków o wyłączenie arbitrów i świadków,

- wszczynanie „równoległych” postępowań, często zupełnie bezzasadnych,

- rozwiązywanie umów w trakcie postępowania arbitrażowego,

- stosownie taktyk opóźniających tok postępowania.

Lista nieuczciwych środków, które są stosowane w arbitrażu jest oczywiście dłuższa, a pod każdym z powyższych punktów kryje się szereg różnych praktyk.

Arbitraż ma wiele zalet i jest najlepszą, obok mediacji, formą rozwiązywania sporów biznesowych. Warto jednak pamiętać, iż twierdzenie to jest prawdziwe tak długo, jak długo strony postępowania arbitrażowego przestrzegają wszelkich reguł i "grają fair". Jeżeli jedna ze stron gra w sposób nieuczciwy, te elementy, które w normalnym toku są zaletami arbitrażu – możliwość wyboru osób rozstrzygających spór, odformalizowanie postępowania, brak możliwości odwołania się do sądu drugiej instancji – stają się jego wadami. Z powyższych względów wskazane jest, by przed podpisaniem zapisu na sąd polubowny poważnie rozważyć, czy – w świetle posiadanej wiedzy o drugiej stronie – bezpieczne będzie oddanie sporu z drugą stroną pod arbitraż. Fakt, iż arbitraż może być polem do nieuczciwych praktyk i nadużyć powinien również skłonić sądy państwowe do bardziej wnikliwego, niż obecnie, badania orzeczeń sądów arbitrażowych.

niedziela, 7 listopada 2010

Jak myślą sędziowie



















Sędzia Richard Posner, jeden z najwybitniejszych współczesnych amerykańskich intelektualistów wydał w 2008r. książkę "Jak myślą sędziowie" ("How Judges Think", Harvard University Press). W książce tej analizuje dwa zasadnicze podejścia do stosowania prawa przez sędziów: legalizm i pragmatyzm.

Legalizm zakłada, że orzeczenia wydawane przez sędziów są wyłącznie wynikiem logicznego wnioskowania w oparciu o przepisy prawa lub precedensy. Legalizm uznaje prawo za dziedzinę autonomiczną i samowystarczalną. Zgodnie z tą doktryną sędziom nie jest potrzebna wiedza z zakresu filozofii, ekonomii czy socjologii, gdyż samo "prawo" pozwala rozwiązać każdą sprawę. Ciekawą konsekwencją legalizmu jest to, iż o orzeczeniach nie można mówić, że są "mądre", czy "dojrzałe", lecz jedynie poprawne lub niepoprawne. Posner, zwolennik pragmatyzmu, tak pisze o tym podejściu: „prawnicy są jak matematycy usiłując operować symbolami, choć nie matematycznymi, a językowymi, zamiast zbadać odpowiednie zjawiska, czyli stosunki społeczne, które prawo reguluje”.

Pragmatyzm z kolei polega na tym, iż sędziowie podejmują decyzje mając na uwadze konsekwencje swoich orzeczeń. Posner pisze o "rozsądnym” i "ograniczonym" pragmatyzmie. Sędzia pragmatyczny nie orzeka według swego uznania. Jest on związany treścią prawa, orzeczeniami sądów wyższych instancji, jak również czynnikami społecznymi i psychologicznymi, takimi jak ocena przez innych sędziów i prawników, oraz wewnętrzne poczucie, że dobrze wykonuje swój zawód. Poza zupełnie oczywistymi sprawami sędzia-pragmatyk w przeciwieństwie do sędziego-legalisty, nie ograniczy jednak swojego rozumowania do stwierdzenia, iż zastosował przepis A zamiast B, gdyż A jest przepisem szczególnym wobec B. Nie skończy też rozumowania na tym, iż rozwiązanie Y jest niedopuszczalne, gdyż stanowiłoby dodatkowy wyjątek od reguły Z, a wyjątków nie interpretuje się rozszerzająco. Pragmatyk będzie również zastanawiał się, czy wynik jego interpretacji jest słuszny oraz czy prowadzi do pożądanych skutków społecznych lub ekonomicznych, w kontekście sprawy, którą rozstrzyga i w szerszym kontekście społecznym.

Uważam, iż analiza Posnera może być punktem wyjścia do dyskusji nad stosowaniem prawa w Polsce. Nie ma wątpliwości, iż legalizm jest doktryną dominującą w naszym kraju, nie tylko w sądach, lecz również na uniwersytetach. Znaczna część orzeczeń odwołuje się wyłącznie do zasad wykładni językowej. Odniesienia w orzeczeniach do rzeczywistości poza-prawnej, takiej jak praktyka obrotu, zwyczaje, zagadnienia księgowe lub ekonomiczne są rzadkie. Co ciekawe, nawet w tych przypadkach, gdy mamy do czynienia z pragmatycznym orzekaniem, uzasadnienia orzeczeń ubrane są często w legalistyczną szatę. Nie ulega wątpliwości, iż legalizm w postaci dominującej w polskich sądach jest jednym ze źródeł niezrozumienia i niezadowolenia z sądownictwa ze strony przedsiębiorców. Oczekują oni, iż sądy rozstrzygać będą spory między nimi w sposób kompetentny, ze zrozumieniem biznesowych realiów. Nie można na polski grunt przenosić bezpośrednio doświadczeń amerykańskich, ale warto rozważyć, czy i na jakich warunkach możemy oczekiwać pragmatyzmu od polskich sędziów.

sobota, 30 października 2010

Hipoteka przymusowa a skarga pauliańska


Dzisiaj "Rzeczpospolita" opublikowała artykuł, który napisałem wraz z Maciejem Wypiorczykiem. Artykuł ten dotyczy dopuszczalności zabezpieczenia skargi pauliańskiej przez obciążenie nieruchomości pozwanego hipoteką przymusową. Kwestia ta budzi kontrowersje. Twierdzimy, iż taki sposób zabezpieczenia skargi jest możliwy.

Zagadnienie omawiane w artykule jest bardzo istotne dla praktyki. W czasach kryzysu gospodarczego coraz więcej dłużników stara się wyzbyć swojego majątku, aby uciec przed egzekucją ze strony wierzycieli. Skarga pauliańska służy temu, by przeciwdziałać skutkom takich czynności. Z kolei skuteczność skargi zależy często od tego, czy powód, który z nią wystąpił, uzyska zabezpieczenie roszczenia na czas trwania procesu. Ważne też jest, jaki sposób zabezpieczenia sąd może zastosować. Naszym zdaniem hipoteka przymusowa jest nie tylko dopuszczalnym sposobem zabezpieczenia, ale też sposobem najbardziej adekwatnym i najkorzystniejszym dla obu stron procesu.

piątek, 29 października 2010

Jak skrócić czas i ograniczyć koszty postępowań arbitrażowych


Międzynarodowy arbitraż handlowy jest obecnie przedmiotem krytyki ze strony środowisk biznesu. Podnosi się, iż postępowania arbitrażowe trwają zbyt długo i są zbyt drogie (zob. poniżej wpis z dnia 4 września). Aby wyjść naprzeciw głosom krytyki podjęto kilka inicjatyw mających na celu poprawienie efektywności arbitrażu. Jedną z nich jest raport opracowany przez Komisję Arbitrażową Międzynarodowej Izby Handlowej w Paryżu zatytułowany „Techniki kontroli czasu i kosztów w arbitrażu”. Innym przykładem jest deklaracja amerykańskiej kancelarii Debevoise & Plimpton pt. „Protokół Debevoise & Plimpton mający na celu wspieranie efektywności w międzynarodowym arbitrażu”. Oba te dokumenty opisują praktyki, których stosowanie ma zredukować koszty i skrócić czas postępowań arbitrażowych. Pierwszy z nich zawiera reguły dla arbitrów, stron i pełnomocników, drugi zaś jest jednostronnym oświadczeniem kancelarii odnośnie zasad, których zamierza ona przestrzegać w arbitrażu. Lista reguł i zasad opisanych w tych dokumentach jest długa. Poniżej przedstawiam kilka z nich.

Po pierwsze, wskazuje się, iż strony powinny wymagać od arbitrów informacji co do terminów, w których będą oni mogli zająć się sprawą. Należy też ustalić z arbitrami maksymalny czas od chwili zamknięcia rozprawy do wydania wyroku.

Po drugie, należy położyć nacisk na kwestię sprawnego zarządzania przebiegiem postępowania (case management). Wskazane jest, by sprawę zacząć od posiedzenia poświęconego kwestiom proceduralnym, w trakcie którego ustalony zostanie wstępny plan dalszego postępowania. Warto też rozważyć nadanie arbitrażowi przewodniczącemu uprawnienia do samodzielnego wydawania postanowień o charakterze proceduralnym.

Po trzecie, należy ograniczyć czas i koszty związane z przesłuchaniem świadków. W szczególności służą temu pisemne zeznania świadków (witness statements) oraz ograniczenie ilości świadków zeznających na temat tych samych okoliczności faktycznych.

Po czwarte, należy ograniczyć do niezbędnego minimum ilość rozpraw i w szerokim zakresie korzystać z telekonferencji i wideokonferencji.

Niezbyt liczne są publiczne wypowiedzi praktyków arbitrażu i przedsiębiorców dotyczące efektywności arbitrażu w Polsce. Brak też jest danych obrazujących rzeczywiste koszty i czas trwania krajowych postępowań arbitrażowych. Obserwacja praktyki skłania jednak do wniosku, iż sporo jeszcze można poprawić w zakresie efektywności postępowań arbitrażowych w Polsce, a stosowanie większości zasad opisanych w omawianych tu dokumentach jest wysoce wskazane.

środa, 13 października 2010

Jak prawnicy procesowi powinni mówić?


Odpowiedź na pytanie zawarte w tytule jest prosta. Powinni mówić tak jak Atticus Finch.



W uzupełnieniu wywiadu z prezesem Sądu Najwyższego USA na temat sztuki pisania poniżej link do wywiadu, w którym dzieli on się uwagami na temat przemawiania przed sądem.

W wywiadzie tym zastanawiający jest nacisk jaki sędzia Roberts kładzie na kwestię odpowiedzi udzielanych przez pełnomocników na pytania sędziów w trakcie rozprawy. Otóż w Polsce sądy bardzo rzadko pytają pełnomocników o kwestie istotne dla rozstrzygnięcia sprawy, rzadko też przedstawiają pełnomocnikom swój pogląd na sprawę. Sędziowie nie wykorzystują rozpraw do zadawania pełnomocnikom trudnych pytań i do pełnego wyjaśnienia sprawy. Pełnomocnicy zaś niejednokrotnie mogą się tylko domyślać, które kwestie i dowody sędziowie uważają za ważne. Jak celnie ujął to jeden z autorów, w polskich sądach dominuje model sędziego-sfinksa, którego myśli nie można odgadnąć aż do chwili ogłoszenia wyroku.

niedziela, 10 października 2010

Podpis pod sentencją wyroku sądu polubownego. Kilka uwag o wymogu, którego nie ma.


W zeszłym tygodniu pisałem z aprobatą o wyroku Sądu Najwyższego, w którym uznał on, iż naruszenie przepisów dotyczących postępowania przed sądem polubownym może stanowić naruszenie podstawowych zasad porządku prawnego RP. Tym razem kilka uwag do orzeczeń sądów, które również podzielały ten pogląd, choć zastosowały go w sposób oczywiście błędny.

W „Rzeczpospolitej” opisano sprawę, w której sąd rejonowy i sąd okręgowy odmówiły stwierdzenia wykonalności sądu polubownego. Powodem odmowy była okoliczność, iż podpisy arbitrów znalazły się nie pod sentencją wyroku, lecz pod jego uzasadnieniem.

Żaden z przepisów Kodeksu postępowania cywilnego nie przewiduje, iż arbitrzy muszą podpisać się pod sentencją wyroku. W tym zakresie ustawa przewiduje tylko, iż wyrok sądu polubownego musi być sporządzony na piśmie i podpisany przez arbitrów, którzy go wydali. Jest to więc regulacja odmienna od regulacji wyroków sądów państwowych, co do których KPC wyraźnie stanowi, iż sentencję wyroku podpisuje cały skład sądu. Już to wystarcza by uznać za błędne wskazane wyżej orzeczenia sądów.

Co więcej jednak, w przepisach dotyczących arbitrażu przewidziano, iż "wyrok sądu polubownego powinien zawierać motywy rozstrzygnięcia". Z takiego brzmienia ustawy można wnosić, iż motywy (uzasadnienie) stanowią integralną część wyroku sądu polubownego. W konsekwencji można przyjąć, iż podpisy powinny znajdować się pod całą treścią wyroku, co w praktyce oznacza, iż powinny one znaleźć się właśnie pod uzasadnieniem.

Orzeczenia sądu rejonowego i sądu okręgowego są wynikiem inwencji twórczej nakierowanej na wymyślanie nieistniejących uchybień o charakterze formalnym. Nie jest to praktyka odosobniona. Niestety, dosyć często sądy same konstruują wymogi, które mają nikłe lub żadne oparcie w ustawie, a następnie na tej podstawie odmawiają uwzględnienia zasadnych wniosków stron.

niedziela, 3 października 2010

Jak prawnicy procesowi powinni pisać?


W sprawach gospodarczych i w arbitrażu pisma procesowe są podstawową formą komunikacji pełnomocników ze składem orzekającym oraz ze stroną przeciwną. Niestety, styl większości pism pisanych przez prawników jest fatalny. Pisma procesowe są często chaotyczne, rozwlekłe i trudne do zrozumienia. Jednym z powodów takiej sytuacji jest okoliczność, iż w trakcie studiów prawniczych pisze się bardzo mało i nie przykłada się większej wagi do nauki pisania. Zupełnie inaczej jest w Stanach Zjednoczonych. Tam studenci prawa w trakcie studiów piszą dziesiątki esejów, opinii, umów itp. "Legal writing" jest jednym z przedmiotów nauczanych w szkołach prawniczych. Zachęcam do obejrzenia filmu, w którym prezes Sądu Najwyższego USA, John Roberts dzieli się swoimi uwagami na temat tego jak prawnicy powinni pisać. Porady te bez wątpienia przydadzą się nie tylko amerykańskim prawnikom.

piątek, 1 października 2010

Brak bezstronności arbitra podstawą uchylenia wyroku sądu arbitrażowego


Niedawno opisano w prasie wyrok Sądu Najwyższego dotyczący uchylenia wyroku sądu polubownego ("Spór o pałac w Konstancinie obnażył słabość arbitrażu", Rzeczpospolita z 13 września, sygn. akt I CSK 535/09). Orzeczenie to zasługuje na uwagę, gdyż po raz pierwszy SN wyraźnie uznał, iż wyrok sądu polubownego może być uchylony z uwagi na sprzeczność z podstawowymi zasadami porządku prawnego RP wyłącznie na tej podstawie, iż naruszono przepisy dotyczące postępowania.

Jeden z arbitrów orzekających w składzie sądu polubownego nie był bezstronny. Okazało się, iż był on znajomym powoda, jako adwokat prowadził ponadto sprawy żony powoda i prowadził sprawy spółki, której prezesem zarządu był powód. Zdaniem SN brak bezstronności arbitra skutkuje tym, że wyrok jest sprzeczny z zasadami porządku publicznego. Co istotne, SN uznał, iż stronniczość arbitra jest wystarczającą podstawą do uchylenia wyroku sądu polubownego, niezależnie od treści tego wyroku. Zdaniem SN zbędne jest w takim wypadku badanie, czy wyrok sądu polubownego narusza prawo materialne. Dotychczas przeważało odmienne stanowisko. Przyjmowano bowiem, iż uchybienie porządkowi publicznemu powinno dotyczyć treści orzeczenia, a nie np. przepisów dotyczących składu sądu polubownego lub przepisów o postępowaniu przed tym sądem.

Stanowisko SN jest słuszne. Można oczywiście SN postawić zarzut, iż rozszerza on zakres ingerencji sądów państwowych w orzecznictwo sądów polubownych i pozwala na uchylenie nawet tych wyroków, których treść jest zgodna z prawem. Uważam jednak, iż sądy państwowe powinny stać na straży podstawowych zasad prawnych, w tym podstawowych zasad proceduralnych. Nie powinny one tolerować naruszenia prawa do rzetelnego i uczciwego procesu, nawet jeżeli wyrokowi sądu polubownego nie można zarzucić niezgodności z prawem materialnym. Strony nie po to zapisują się na arbitraż, by ograniczyć sobie możliwość uczciwego rozstrzygnięcia sporów między nimi, lecz po to by móc w sposób kompetentny, sprawny i sprawiedliwy spory te rozstrzygać. Uznanie, iż sądy polubowne mogą bezkarnie naruszać podstawowe normy proceduralne, o ile tylko treść wydanych przez nich wyroków odpowiada prawu, stanowiłoby dla uczestników obrotu ważny argument za tym, by sporów nie poddawać pod rozstrzygnięcie przez sądy polubowne. W ostatecznym rozrachunku stanowisko SN powinno więc wyjść na dobre arbitrażowi w Polsce.

sobota, 25 września 2010

Dlaczego w Polsce procesy ciągną się latami?


Czas trwania procesów w sprawach cywilnych w Polsce jest przedmiotem powszechnej krytyki. Wśród przyczyn przewlekłości postępowań wymienia się skomplikowanie procedury cywilne, przeciążenie sędziów pracą, braki kadrowe etc. Oprócz tych przyczyn istnieje jeszcze jeden istotny czynnik wpływający na fakt, iż Polska zajmuje od lat najniższe miejsca w rankingach porównujących czas postępowań sądowych. Tym czynnikiem jest zła praktyka sądowa, która nie wynika z przepisów prawa, i która nie może być usprawiedliwiana niedofinansowaniem wymiaru sprawiedliwości.

Odraczanie rozpraw

Po pierwsze, zamiast koncentrować przeprowadzanie dowodów na jednej rozprawie, wielu sędziów działa w ten sposób, iż sprawę rozpatruje na kilku posiedzeniach oddalonych od siebie o kilka miesięcy. Przykładowa sprawa wygląda więc tak. Powód składa pozew. Po 6 miesiącach od złożenia pozwu sąd wyznacza termin pierwszej rozprawy. Na pierwszą rozprawę sąd nie wzywa nikogo z zawnioskowanych świadków, lub też wzywa 2 z 10 świadków, o których przesłuchanie wniosły strony. Na kolejną rozprawę, za 3-4 miesiące sąd wzywa kolejnych dwóch świadków itd. Każda z tych rozpraw trwać będzie maksymalnie półtorej godziny. Jeżeli do tego jeszcze któryś świadek się nie zjawi na terminie rozprawy, nietrudno zrozumieć dlaczego sprawa będzie ciągnąć się przez dwa lata przed sądem pierwszej instancji. Praktyka ta jest powszechna, a wniosek pełnomocnika, by na kolejny termin wezwać wszystkich świadków i przeznaczyć np. osiem godzin na rozpoznanie sprawy rzadko spotyka się ze zrozumieniem sądu. Należy zaznaczyć, iż takie działanie sądu jest sprzeczne z przepisem Kodeksu postępowania cywilnego, zgodnie z którym sąd powinien przeciwdziałać przewlekaniu postępowania i dążyć do tego, aby rozstrzygnięcie nastąpiło na pierwszym posiedzeniu, jeżeli jest to możliwe bez szkody dla wyjaśnienia sprawy. Tylko, że takimi "miękkimi" przepisami mało kto się przejmuje. I tak nie ma żadnej sankcji za ich naruszenie.

Brak analizy

Po drugie, sądy rzadko na początkowym etapie rozpoznania sprawy dokonują rzetelnej analizy prawnej. W konsekwencji nie ustalają jakie kwestie prawne wymagają rozstrzygnięcia, by wydać wyrok, a które kwestie są nieistotne dla sprawy. Skutkiem tego sędziowie nie zarządzają sprawami w efektywny sposób. Podstawowym przejawem tych zaniechań jest dopuszczanie dowodów zgłaszanych przez strony, nawet jeżeli nie mają one znaczenia dla rozstrzygnięcia sprawy. Przykładowo, powód na jedno ze swoich twierdzeń powołuje dowód z przesłuchania trzech świadków. Pozwany przeczy temu twierdzeniu, ale jednocześnie wskazuje, iż nawet jeżeli powód zdoła w ten sposób udowodnić swoje twierdzenie, to jest to nieistotne, gdyż powództwo i tak powinno być oddalone z uwagi na taki, a taki argument. Sąd dopuszcza dowód ze świadków nie analizując tego argumentu. Podobnie jak praktyka bezzasadnego odraczania rozpraw, również i ta praktyka jest sprzeczna z prawem, w szczególności z przepisem, który stanowi, iż przedmiotem dowodu są tylko fakty, które mają istotne znaczenie dla sprawy.

Podsumowanie

Oba powyższe problemy nakładają się na siebie i wzmacniają swoje negatywne efekty. Mniejszym problem byłoby przesłuchiwanie świadków, którzy zeznają na temat faktów nieistotnych dla sprawy, gdyby tylko przesłuchanie ich odbyło się szybko i sprawnie. Gorzej, gdy przesłuchanie to zajmuje cały rok, bo odbywa się na pięciu rozprawach.

Nagminne odraczanie rozpraw w połączeniu z zaniechaniem analizy prawnej sprawy na początku procesu prowadzi nie tylko do wydłużania okresu między złożeniem pozwu i wyrokiem. Skutkiem tych praktyk jest również znaczne wydłużenie czasu i zwiększenie kosztów, które zarówno sąd (państwo) jak i strony muszą ponieść w ramach danego postępowania. Niełatwo jest zmienić utrwalone praktyki, ale jest to konieczne. W przeciwnym razie żadna nowelizacja przepisów Kodeksu postępowania cywilnego, ani nawet uchwalenie nowego kodeksu niczego w zakresie czasu trwania postępowań w Polsce nie poprawi.

sobota, 4 września 2010

Wyrok sądu arbitrażowego w sprawie DPTG przeciwko TP S.A.


3 września sąd arbitrażowy w Wiedniu wydał wyrok częściowy w sprawie z powództwa duńskiej spółki DPTG przeciwko TP S.A. Sąd nakazał TP S.A. zapłatę 1,568 mld zł. Spór dotyczył opłat, które TP S.A. miała płacić na rzecz duńskiej spółki za korzystanie z wybudowanej przez Duńczyków sieci światłowodowej.

Sprawa ta została opisana w raporcie bieżącym TP S.A. oraz w głównych dziennikach: Rzeczpospolita i Gazeta Wyborcza.

Nie ma więc potrzeby, by przytaczać ponownie fakty. Chciałbym tylko zwrócić uwagę na dwie kwestie dotyczące międzynarodowego arbitrażu w ogólności, które są widoczne w tej sprawie.

Pierwszą kwestią jest czas postępowania arbitrażowego. Sprawa została wszczęta w 2001, więc toczyła się przez 9 lat. Dodajmy, że wydano wyrok częściowy, rozstrzygający rozliczenia stron za lata 1994-2004. Roszczenia za lata 2004-2009 będą przedmiotem odrębnego wyroku. Całościowe rozstrzygnięcie sporu może więc trwać 10 lat lub dłużej. 9 lat na wydanie wyroku jest okresem bardzo długim (niestety żadne z powyższych źródeł nie wyjaśnia przyczyn tak długiego rozpoznawania tej sprawy). Długotrwałe postępowania nie są jednak niczym nadzwyczajnym w międzynarodowym arbitrażu. Z tego powodu arbitraż znajduje się coraz częściej w ogniu krytyki ze strony środowisk biznesu (por. tekst Andrew Clarke z Corporate Counsel International Arbitration Group, tekst Lucy Reed z Freshfields. Menedżerowie oczekują szybkiego, sprawnego i efektywnego rozwiązywania sporów, a arbitraż często oczekiwania te zawodzi. Toczenie sporu przez prawie dekadę może być uznane za porażkę arbitrażu.

Drugą kwestią są postępowania sądowe po wydaniu wyroku przez sąd arbitrażowy. „Rzeczpospolita” przytacza wypowiedź prezesa zarządu TP S.A.: „będziemy analizować dzisiejszą decyzję punkt po punkcie i jesteśmy zdeterminowani do wykorzystania wszystkich środków prawnych, aby bronić interesów spółki i jej akcjonariuszy”. TP S.A. najprawdopodobniej więc wniesie skargę o uchylenie tego wyroku do sądu austriackiego. Ponadto, DGTP będzie zmuszona toczyć spór o stwierdzenie wykonalności tego wyroku przed sądami w Polsce. Oznacza to, iż spór przeniesie się z sądu polubownego do sądów państwowych. Sprawy takie również mogą toczyć się latami, czego przykładem był spór dotyczący udziałów w PTC, operatora sieci ERA. To dodatkowo uderza w mit arbitrażu jako szybkiej i sprawnej metody rozwiązywania sporów. Między bajki można też włożyć twierdzenia, iż poważne firmy respektują dobrowolnie wyroki sądów polubownych i tylko w nadzwyczajnych przypadkach bronią się jeszcze w sądach państwowych. Świat pewnie byłby lepszy, gdyby strony na serio traktowały zapisy umowy mówiące o tym, iż wyrok sądu arbitrażowego będzie dla nich wiążący i ostatecznie rozstrzyga spór między nimi. W rzeczywistości jednak nierozsądnym byłoby oczekiwać, iż strona przegrywająca wielomilionowy spór nie skorzysta z przysługujących jej środków obrony.

Sprawa ta zdaje się więc być dobrą ilustracją problemów, które dotykają międzynarodowy arbitraż handlowy. W najbliższym czasie napiszę o środkach, jakie proponuje się zastosować, by usprawnić postępowania arbitrażowe i skrócić czas rozwiązywania sporów.

czwartek, 26 sierpnia 2010

Pozwy zbiorowe: chyba nie będzie rewolucji


19 lipca br. weszła w życie ustawa o dochodzeniu roszczeń w postępowaniu grupowym (ustawa o pozwach zbiorowych). W ciągu kilku ostatnich miesięcy przed jej wejściem w życie prawie powszechna stała się opinia, iż zrewolucjonizuje ona system dochodzenia roszczeń cywilnych w Polsce. Jedni komentatorzy wskazywali na pozytywne aspekty tej ustawy, w tym w szczególności na wzmocnienie ochrony konsumentów, osób poszkodowanych przez Skarb Państwa oraz przez ofiary wypadków. Inni straszyli, iż Polskę zaleje fala pozwów zbiorowych, która zagrozi Skarbowi Państwa i przedsiębiorcom, a z ustawy korzyści odniosą głównie prawnicy. Przewidywano również, iż zwabione nowymi regulacjami wejdą do Polski zagraniczne kancelarie i fundusze finansujące spory sądowe. Nieliczne były głosy sceptyczne, wskazujące, iż luki i niedociągnięcia nowych uregulowań wcale nie uzasadniają tezy o czekającej nas rewolucji sądowej.

W dzisiejszej Rzeczpospolitej ukazał się artykuł pod wiele mówiącym tytułem "Pryska mit pozwów zbiorowych".

W artykule tym przytoczono wypowiedzi adwokatów, którzy wskazują na problemy związane ze stosowaniem ustawy w praktyce, w tym m.in. kłopoty z ujednolicaniem roszczeń pieniężnych (por. wpis na niniejszym blogu z dnia 9 maja), czy też na problemy wynikające z braku możliwości zwolnienia z kosztów w postępowaniu grupowym. Oczywiście lista istotnych problemów jest znacznie dłuższa niż wskazano w artykule. Przykładowo, nie jest jasne wcale, czy ustawa pozwala na dochodzenie jakichkolwiek roszczeń związanych z utratą zdrowia, gdyż zdrowie należy do dóbr osobistych, a ochrona dóbr osobistych jest wyłączona z zakresu ustawy.

W trakcie jednej z konferencji na temat pozwów zbiorowych postawiłem, nieco prowokacyjnie, tezę, iż ustawa, jeżeli pozostanie w obecnym kształcie, będzie miała marginalne znaczenie dla praktyki sądowej. Liczyłem, iż takie radykalne twierdzenie wywoła burzliwą dyskusję i usłyszę argumenty przemawiające za poprawnością rozwiązań ustawy. Nic takiego się nie stało. Do dziś zresztą nie natknąłem się na takie argumenty, ani wyjaśnienia wielu istotnych kwestii. Należy jednak pamiętać, iż od wejścia ustawy w życie minął zaledwie miesiąc, więc za wcześnie jeszcze jest by przesądzić czy zmieni ona radykalnie postępowanie cywilne w Polsce, czy też pozostanie jedynie ciekawym tematem konferencji, seminariów oraz publikacji naukowych.

wtorek, 24 sierpnia 2010

Kiedy odwołany członek zarządu może podważyć swoje odwołanie?


Odpowiedź jest następująca: jeżeli odwołała go rada nadzorcza może zaskarżyć uchwałę o swoim odwołaniu, jeżeli zaś odwołano go na mocy uchwały wspólników (uchwały zgromadzenia wspólników w sp. z o.o., walnego zgromadzenia w S.A.) zaskarżyć uchwały nie może. Bez sensu? Oczywiście.

Podważenie uchwały rady nadzorczej

W lutym br. Sąd Najwyższy (SN) wydał wyrok (II CSK 449/09), w którym uznał, iż jeżeli członek zarządu spółki został odwołany przez radę nadzorczą, może on dochodzić w sądzie ustalenia nieważności tej uchwały. Podstawą takiego roszczenia jest przepis Kodeksu postępowania cywilnego, który pozwala każdemu kto ma interes prawny żądać ustalenia istnienia lub nieistnienia stosunku prawnego lub prawa. SN słusznie przyjął, iż uchwała rady nadzorczej o odwołaniu członka zarządu podlega ocenie sądu w świetle przepisów Kodeksu cywilnego o nieważności czynności prawnych. W konsekwencji odwołany przez radę nadzorczą członek zarządu może podważyć swoje odwołanie i doprowadzić do swojego "przywrócenia", ściśle rzecz biorąc do ustalenia przez sąd, że w istocie nigdy nie przestał być członkiem zarządu. Przez długi czas kwestia ta nie była jednak oczywista dla SN. Odmawiał on bowiem członkom zarządu odwołanym przez radę nadzorczą uprawnienia do kwestionowania przed sądem uchwał o ich odwołaniu.

Podważenie uchwały wspólników

Zgodnie z uchwałą SN z 2007 r. (III CZP 94/06) członek zarządu odwołany uchwałą wspólników nie ma prawa zaskarżenia uchwały o swoim odwołaniu. Najprościej rzecz ujmując SN uznał, iż były członek uchwały podważyć nie może, gdyż zaskarżać uchwały mogą członkowie zarządu, podczas gdy odwołany członek zarządu nie jest już członkiem zarządu. To pozornie słuszne rozumowanie pomija jednak okoliczność, iż w chwili wniesienia pozwu nie wiadomo czy członek zarządu został skutecznie odwołany, czy też nie, a więc czy jest jeszcze członkiem zarządu. Tę kwestię właśnie ma dopiero rozstrzygnąć sąd rozpoznający sprawę o stwierdzenie nieważności uchwały. Sąd powinien więc wstępnie uznać, iż odwołany członek zarządu uchwałę o swoim odwołaniu może zaskarżyć, a jeżeli okaże się, iż nie ma racji, powinien w wyroku oddalić powództwo.

I co dalej

Zróżnicowanie sytuacji odwołanego członka zarządu w zależności od tego, który organ spółki go odwołał nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia. Zarówno członkowie zarządu odwołani uchwałą rady nadzorczej, jak też uchwałą wspólników powinni mieć prawo do zaskarżenia uchwały o swoim odwołaniu. Obecny stan prawny jest paradoksalnym skutkiem błędnego orzeczenia odmawiającego odwołanym menedżerom prawa do kwestionowania uchwały wspólników o ich odwołaniu. Biorąc jednak pod uwagę, iż orzeczenie to jest uchwałą 7 sędziów SN, która ma moc zasady prawnej nie należy spodziewać się w najbliższym czasie zmiany poglądu SN w tym zakresie.

niedziela, 27 czerwca 2010

Czy umowy przewidujące success fee są nieetyczne?





















 
Zasady etyki adwokatów i radców prawnych zabraniają prawnikom umawiania się z klientami na wynagrodzenie, które zależne jest w pełni od wyniku prowadzonej przez nich sprawy (na wynagrodzenie zależne od wyniku sprawy przyjęło się angielskie określenie „success fee”, choć prawnicy chcący zaimponować swoim klientom znajomością łaciny będą mówić raczej o „pactum de quota litis”). Adwokat lub radca może, zgodnie z zasadami etyki, co najwyżej umówić się, iż jego wynagrodzenie będzie podwyższone w przypadku pozytywnego zakończenia sprawy.

Zakaz pełnego uzależniania wynagrodzenia od wyniku sprawy nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia. Na umowach przewidujących takie wynagrodzenie bez wątpienia zyskują klienci. Umowy te powodują, iż interesy prawnika i klienta stają się zbieżne. W przeciwieństwie do wynagrodzenia opartego o stawkę godzinową umowy oparte na success fee motywują prawników do wysiłku intelektualnego zamiast do zwiększania ilości godzin pracy. W literaturze przedmiotu (głównie amerykańskiej, gdyż brak jest w Polsce pogłębionej analizy tego zagadnienia) wskazuje się, iż umowy przewidujące wynagrodzenie zależne od wyniku sprawy zwiększają szansę klientów na zawarcie ugód na korzystnych warunkach. Ważna jest również okoliczność, iż wynagrodzenie takie ułatwia dostęp do pomocy prawnej osobom, których na skorzystanie z fachowej pomocy prawnej nie stać. Klient bowiem płaci prawnikowi tylko wtedy, gdy ten sprawę wygra, a zasądzona kwota zostanie zapłacona.

Przeciwko dopuszczalności wynagrodzenia w oparciu o wynik sprawy przytacza się różne argumenty. Żaden z nich nie jest przekonujący. Twierdzi się, iż proponowanie takiego sposobu wynagrodzenia stanowi nieuczciwą konkurencję, a prawnik nie może pracować za darmo. Jest to nieporozumienie. Uzgadniając wynagrodzenie prawnik liczy nie tylko jego wysokość, lecz również prawdopodobieństwo jego uzyskania. Wynagrodzenie zależne od wyniku sprawy różni się tym od wynagrodzenia z góry określonego, że prawnik umawia się z klientem na kwotę wyższą niż w innym wypadku klient zgodziłby się zapłacić, przy czy w swoich kalkulacjach uwzględnia ryzyko, że wynagrodzenia tego może nie uzyskać. Nie można z góry, w sposób ogólny stwierdzić, że wynagrodzenie oparte na success fee jest bardziej lub mniej korzystne dla prawnika niż wynagrodzenie ustalone w tradycyjny sposób. Nie można więc uznać, iż ktoś kto takie wynagrodzenie proponuje klientom nieuczciwie konkuruje z innymi prawnikami. Podnosi się również, iż umowy z zakresu pomocy prawnej nie są umowami rezultatu, lecz umowami starannego działania, a prawnik nie może dawać gwarancji pomyślnego wyniku sprawy. Ten argument również nie uzasadnia zakazu umów przewidujących sucess fee. Jest oczywiste, że czymś innym jest gwarantowanie wyniku sprawy przez adwokata, czy radcę, a czymś innym uzależnienie wynagrodzenia od tego wyniku. Za większością argumentów mających przemawiać za obowiązującym zakazem umów o success fee zdaje się stać założenie, iż należy chronić prawników przed konkurencją ze strony ich kolegów, zwłaszcza tych, którzy są gotowi wziąć na siebie większe ryzyko. Konkurencja cenowa jest tylko jedną z wielu płaszczyzn, na których mogą konkurować prawnicy. Nie ma żadnych powodów, by w tym zakresie samorządy ingerowały w zasadę swobody umów.

Kwestią sucess fee niedawno zajął się ustawodawca. Ustawa o dochodzeniu roszczeń w postępowaniu grupowym (czyli ustawa o pozwach zbiorowych), która wejdzie w życie 19 lipca br., przewiduje, iż umowa regulująca wynagrodzenie pełnomocnika może określać wynagrodzenie w stosunku do kwoty zasądzonej na rzecz powoda, nie więcej niż 20 % tej kwoty. Uważam, iż oznacza to, że radca lub adwokat może umówić się, że jedynym jego wynagrodzeniem za prowadzenie sprawy w postępowaniu grupowym będzie część zasądzonej kwoty. Ustawodawca przyjął, iż takie rozwiązanie nie budzi wątpliwości z punktu widzenia etyki. Jeżeli zgodzić się z decyzją, by w przypadku postępowań grupowych można było umawiać się na wynagrodzenie w pełni zależne od wyniku sprawy, to nie widać powodów, dla których nie miało być ono dopuszczalne w innych sprawach. Dobrze byłoby zatem, gdyby przy opracowywaniu nowych regulacji dotyczących świadczenia usług prawnych wyraźnie wskazać w ustawie, iż dopuszczalne są umowy przewidujące success fee.

czwartek, 17 czerwca 2010

Czy rzeczywiście klient nie może zwolnić prawnika z tajemnicy zawodowej?


Kwestia, czy klient może zwolnić prawnika z obowiązku zachowania tajemnicy zawodowej, pojawia się często w sprawach sądowych wtedy, gdy na przykład strona chce powołać swojego prawnika na okoliczności przebiegu negocjacji umowy będącej przedmiotem sporu. Do napisania niniejszego wpisu skłoniła mnie aktualna dyskusja na łamach "Rzeczpospolitej". W wywiadzie z dnia 7 czerwca radca prawny Krzysztof Zakrzewski, wspólnik w kancelarii Domański Zakrzewski Palinka, przyznaje, iż świadomie narusza zasady etyki radcy prawnego. Zgodnie z tym zasadami – jak twierdzi – z obowiązku zachowania tajemnicy zawodowej może zwolnić go tyko sąd, ale nie klient. Tymczasem, w sytuacjach, gdy klienci zwalniają go z obowiązku zachowania tajemnicy i proszą np. o złożenie wyjaśnień w prokuraturze dotyczących prowadzonej przez niego transakcji mec. Zakrzewski składa takie wyjaśnienia. Ta wypowiedź oburzyła adwokata, Radosława Baszuka, który w "Rzeczpospolitej" z 16 czerwca zaatakował, mec. Zakrzewskiego. Wskazał on, iż mec. Zakrzewski nie tylko narusza zasady etyki radcy prawnego, lecz też ustawę o radcach prawnych. Również bowiem ta ustawa nie przewiduje możliwości by klient zwolnił prawnika z obowiązku zachowania tajemnicy zawodowej.

Uważam, iż żadna ze stron tego sporu nie ma racji. Klient może zwolnić radcę lub adwokata z obowiązku zachowania tajemnicy zawodowej. Mec. Zakrzewski niepotrzebnie więc przyznaje się do naruszenia reguł, których nie narusza, a mec. Baszuk bezpodstawnie go za to krytykuje. Nieporozumienie wynika z faktu, iż obaj ci prawnicy przyjmują za dobrą monetę teorię, iż interpretując przepisy prawa należy dać pierwszeństwo literalnemu ich brzmieniu. W tym wypadku, rzeczywiście zasady etyki radcy prawnego oraz ustawa o radcach prawnych przewidują obowiązek zachowania tajemnicy przez radcę, a żadne z nich nie przewiduje, że klient nie może zwolnić radcy z tego obowiązku. Czyli sprawa wydaje się być prosta: klient nie może zwolnić prawnika z tego obowiązku. Taka teoria wykładni prawa jest dominująca wśród polskich prawników. Co ciekawe, ona sama nie wynika z żadnego przepisu prawa i jest z reguły przyjmowana na wiarę na pierwszym roku studiów prawniczych, a na późniejszych etapach kariery prawniczej jest już tylko mniej lub bardziej bezrefleksyjnie powtarzana i stosowana.

Wbrew tej teorii uważam jednak, iż wykładnia prawa nie polega wyłącznie, ani też w głównej mierze, na logicznej analizie przepisów prawa. Stosując dany przepis trzeba nie tylko odczytać jego znaczenie językowe, ale przede wszystkim trzeba zastanowić się jaki jest jego cel. Innymi słowy, trzeba ustalić jakie dobro dany przepis chroni. Dopiero gdy ustali się cel przepisu, można zrozumieć jaki jest jego sens. Jakie dobro chroni tajemnica adwokacka i radcowska? Jedynym dobrem chronionym przez tę tajemnicę jest interes klienta. Chodzi o zapewnienie, by klient mógł swobodnie przedstawić prawnikowi wszystkie okoliczności, które mają wpływ na jego sytuację prawną bez obaw, iż prawnik informacje te dobrowolnie lub pod przymusem ujawni osobom trzecim. Jeżeli więc klient zwolni prawnika z obowiązku zachowania tajemnicy zawodowej, nikt na tym nie ucierpi, niczyje dobro nie będzie naruszone. Nieracjonalne jest, by prawo ustanawiało zakazy chroniące dobro, którego ochrony uprawniony nie chce. Racjonalna wykładnia ustawy o radcach i zasad etyki prowadzi więc do wniosku, iż klient może zwolnić prawnika z obowiązku zachowania tajemnicy zawodowej. Przeciwne twierdzenie stanowi obrazę zdrowego rozsądku. Dobrze byłoby, gdyby prawnicy interpretując prawo większą wagę przykładali do tego, by rezultaty ich wykładni miały praktyczny sens, niż do tego, by trzymać się niewolniczo brzmienia przepisów sformułowanych często wieloznacznie i nieudolnie.

czwartek, 10 czerwca 2010

Ministerstwo Gospodarki zrezygnowało z projektu zmian w arbitrażu


W uzupełnieniu ostatniego wpisu. Ministerstwo Gospodarki właśnie opublikowało najnowszą wersję projektu ustawy o ograniczaniu barier administracyjnych. W projekcie tym całkowicie zrezygnowano z prób majsterkowania przy arbitrażu.

Czyżby dowód na siłę blogosfery?

wtorek, 25 maja 2010

Nieudany projekt nowelizacji przepisów dotyczących arbitrażu


Na stronie Ministerstwa Gospodarki opublikowano projekt ustawy o ograniczaniu barier administracyjnych dla obywateli i przedsiębiorców (projekt 1.5 z 8 marca 2010). Projekt ten zawiera między innymi propozycje zmian przepisów Kodeksu postępowania cywilnego dotyczących arbitrażu.

Projekt niewiele wnosi do regulacji sądownictwa polubownego. Część rozwiązań zaproponowanych w projekcie jest bez znaczenia dla praktyki, część zaś stanowi regres w stosunku do obecnych regulacji. Tylko jedna, niezbyt istotna zmiana może być oceniona pozytywnie.

Projekt przewiduje trzy rodzaje zmian. Po pierwsze, wprowadza terminy, w których sąd powinien wydać orzeczenia w określonych kategoriach spraw dotyczących wyroków sądów polubownych. Przewidziano np. iż sąd powinien rozpoznać wniosek o wyłączenie arbitra niezwłocznie, nie później niż w terminie 2 tygodni od dnia jego wniesienia. Intencja autorów była niewątpliwe dobra. Trudno nie zgodzić się z dążeniem do przyspieszenia postępowań sądowych. Przewidziane w projekcie określenie terminów, w których sąd powinien rozpoznać sprawę lub wyznaczyć rozprawę nie ma jednak żadnego znaczenia praktycznego. Są to tzw. terminy instrukcyjne, to jest terminy, które nie wiążą sądu. Są one de facto jedynie sugestią ustawodawcy, w jakim czasie sąd powinien dokonać daną czynność. Sądy nagminnie ignorują te terminy. Nie ma powodu, by zakładać, iż w przypadku nowych terminów będzie inaczej.

Po drugie, projekt skraca niektóre terminy do dokonywania czynności przez strony. Skrócono m.in. termin do wniesienia skargi o uchylenie wyroku sądu polubownego z 3 miesięcy do 2 miesięcy. Rozwiązanie to należy ocenić pozytywnie. Skrócono też maksymalny termin do wniesienia skargi o uchylenie wyroku sądu polubownego, w przypadku, gdy wyrok uzyskano za pomocą przestępstwa z 5 lat do 1 roku. Nie jest jasne, jakie racje przemawiają za tym ostatnim rozwiązaniem. Przykładowo, rozwiązanie to zamyka drogę do podważenia wyroku polubownego stronie, która po dwóch latach od wydania tego wyroku dowiedziała się o tym, iż arbitrzy zostali przekupieni przez drugą stronę.

Po trzecie, projekt wyłącza możliwość zgłoszenia interwencji ubocznej przez inne osoby niż strony zapisu na sąd polubowny w sprawach ze skargi o uchylenie wyroku sądu polubownego oraz w sprawach o uznanie lub stwierdzenie wykonalności wyroku sądu polubownego lub ugody przed nim zawartej. Rozwiązanie to oceniam zdecydowanie negatywnie. Praktycznym efektem proponowanych zmian jest pozbawienie możliwości wniesienia interwencji ubocznej przez osoby, które mają w tym interes prawny. Niejednokrotnie wyrok sądu arbitrażowego ma wpływ na prawa osób, które nie były stronami postępowania przed sądem arbitrażowym (np. wtedy, gdy strony prowadziły przed arbitrażem spór o prawo należące do osoby trzeciej). Projekt pozbawia osoby te możliwości wzięcia udziału w postępowaniach, które mogą doprowadzić do uchylenia tego wyroku, albo też do zrównania go w skutkach z wyrokiem sądu państwowego.

wtorek, 18 maja 2010

Sądy arbitrażowe powinny uzasadniać i publikować postanowienia dotyczące wyłączenia arbitrów


W zeszłym tygodniu Gary Born, prawnik z kancelarii Wilmer Cutler, jeden z najbardziej uznanych na świecie specjalistów z dziedziny arbitrażu opublikował na blogu Kluwer Arbitration wpis pt. "Instytucje muszą publikować decyzje w sprawie wyłączenia arbitrów".

Gary Born wskazuje, iż jedną z podstawowych cech arbitrażu jest prawo stron do decydowania o tym, kto ma roztrzygnąć spór między nimi. Arbitrzy muszą spełniać kryteria niezależności i bezstronności. Jeżeli strona uważa, że któryś z arbitrów kryteriów tych nie spełnia, ma ona prawo złożyć wniosek o wyłączenie arbitra. Jest to jedno z fundamentalnych praw strony, nierozerwalnie związanych z arbitrażem. Bez przekonania stron o niezależności i bezstronności arbitrów arbitraż traci swoją legitymizację.

Autor zauważa, że choć większość regulaminów sądów polubownych milczy w kwestii, czy decyzja w sprawie wyłączenia arbitra powinna być poparta uzasadnieniem (a w niektórych przypadkach zaś wprost przewiduje się, że uzasadnienia nie sporządza się), to coraz większa liczba instytucji arbitrażowych decyduje się na uzasadnianie tych decyzji. Jak słusznie zwraca uwagę, praktyka polegająca na nieuzasadnianiu decyzji dotyczących wyłączenia leży głównie w interesie arbitra, którego dotyczy wniosek o wyłączenie. Celnie też wskazuje, iż "strony płacą znaczne kwoty instytucjom decydującym w kwestii wyłączenia arbitrów i nie jest właściwe odmawianie im informacji o przyczynach decyzji w tak kluczowej sprawie jak kwalifikacje danej osoby do bycia arbitrem".

Gary Born postuluje nie tylko, by powszechne stało się uzasadnianie decyzji w sprawie wyłączenia arbitrów, lecz również, by decyzje te były publikowane (przy zachowaniu zasad poufności). Publikacje te pozwoliłyby na stworzenie orzecznictwa, które określiłoby w bardziej precyzyjny sposób zasady dotyczące wyłączenia arbitrów. Byłaby to bardzo cenna informacja zarówno dla strony wnoszącej o wyłączenie arbitra, jak również dla strony przeciwnej. Publikacja orzecznictwa pozwoliłaby też na uniknięcie zbędnych sporów.

Postulaty Gary Borna są aktualne w Polsce. Zarówno regulamin Sądu Arbitrażowego przy Krajowej Izbie Gospodarczej, jak też regulamin Sądu Arbitrażowego przy PKPP Lewiatan przewidują, iż postanowienie w kwestii wyłączenia arbitra nie musi zawierać uzasadnienia. W praktyce Rada Arbitrażowa Sądu Arbitrażowego przy Krajowej Izbie Gospodarczej nie uzasadnia tych postanowień (w Sądzie Arbitrażowym przy PKPP Lewiatan nie złożono dotychczas żadnego wniosku o wyłączenie arbitra). Wprowadzenie uzasadnienia decyzji o wyłączeniu lub niewyłączeniu arbitra niewątpliwie przyczyniłoby się do zwiększania transparentności arbitrażu, a w konsekwencji do zwiększenia zaufania do tej metody rozwiązywania sporów.

Należy też zwrócić uwagę, iż żadne istotne racje nie stoją za tym, by organ, który decyduje w kwestii wyłączenia arbitra, ukrywał swoje motywy przed stronami. Jeżeli arbiter, którego dotyczy wniosek o wyłączenie, uważa, iż są podstawy do jego wyłączenia może ustąpić sam, nie czekając na decyzję odpowiedniego organu sądu arbitrażowego. Z przepisów KPC wyraźnie wynika, że ustąpienie nie oznacza, że żądanie wyłączenia było uzasadnione. Jeżeli zaś arbiter uważa, iż podstaw tych nie ma, powinien liczyć się z ryzykiem związanym z tym, iż organ instytucji arbitrażowej może mieć odmienne zdanie. Trzymanie w tajemnicy przyczyn decyzji odnośnie wyłączenia arbitra jest o tyle bezcelowe, iż jeżeli arbiter nie zostanie wyłączony przez sąd arbitrażowy, strona może złożyć odrębny wniosek o jego wyłączenie do sądu powszechnego. Postępowanie przed sądem powszechnym jest jawne, a więc wszystkie argumenty, które organ sądu arbitrażowego rozważał za zamkniętymi drzwiami, mają szanse być rozpatrywane publicznie. Oczywistym jest również, iż w każdym zaś przypadku interes strony, klienta sądu polubownego, by uzyskać informację dlaczego dana osoba została lub nie została wyłączona ze składu sądu polubownego, powinien stać wyżej od interesu arbitra, w tym by nikt nie dowiedział się jaka była podstawa jego wyłączenia, lub też na jakiej podstawie sąd arbitrażowy uznał, iż spełnia on wymogi bezstronności i niezależności.

niedziela, 9 maja 2010

Pozwy zbiorowe: trochę mniej entuzjazmu


19 lipca wejdzie w życie ustawa o dochodzeniu roszczeń w postępowaniu grupowym, która wprowadza w Polsce instytucję pozwów zbiorowych. Wraz ze zbliżającą się datą wejścia w życie ustawy zwiększa się liczba publikacji, konferencji i szkoleń dotyczących tej instytucji. Naturalne jest, iż nowymi rozwiązaniami interesują się przedsiębiorcy oraz praktycy i teoretycy prawa. Uważam jednak, iż ustawa ta nie będzie miała tak wielkiego znaczenia praktycznego jak się powszechnie uważa. Jest tak z kilku względów. O dwóch z nich mowa poniżej.

Po pierwsze, pod koniec prac legislacyjnych zasadniczo ograniczono zakres spraw, w których można będzie składać pozwy zbiorowe. Zgodnie z projektem Komisji Kodyfikacyjnej pozwy takie mogły być wnoszone w każdej sprawie cywilnej. Senat zaś zawęził zakres tych spraw do spraw o roszczenia o ochronę konsumentów, roszczenia z tytułu odpowiedzialności za produkt niebezpieczny oraz z tytułu czynów niedozwolonych, z wyjątkiem roszczeń o naruszenie dóbr osobistych. Oznacza to, że w szczególności wyłączono możliwość wnoszenia pozwów w sporach pracowniczych oraz w sprawach z powództwa przedsiębiorców dotyczących odpowiedzialności za naruszenie umów (np. pozwy franszyzobiorców lub agentów). Jest to znaczne stępienie ostrza nowych regulacji.

Po drugie, ustawa jest tak skonstruowana, że praktycznie pozbawione sensu będzie wytoczenie pozwu zbiorowego o zapłatę kwoty pieniężnej. Sprawy o zapłatę są bez wątpienia najistotniejsze dla obrotu gospodarczego. Ustawa przewiduje, że można na jej podstawie dochodzić roszczeń pieniężnych jeżeli ich wysokość dla wszystkich członków grupy jest "ujednolicona przy uwzględnieniu wszystkich okoliczności sprawy". Co ustawodawca rozumie przez "ujednolicenie" nie jest jasne. Wydaje się jednak, że oznacza to, że wysokość kwoty żądanej przez każdego z członków grupy musi być równa kwocie najmniejszego z roszczeń. "Ujednolicenie" polegać będzie więc nie na uśrednieniu roszczeń, lecz na zrównaniu ich do najmniejszego z nich. Jest tak dlatego, że ustawa nie zmienia w żaden sposób przepisów prawa cywilnego, a te przewidują, że nikt nie może otrzymać odszkodowania ponad wysokość swojej szkody (dodać jednak należy, że ustawodawca przewidział też, że "ujednolicenie" może nastąpić w podgrupach liczących co najmniej dwie osoby, co teoretycznie ułatwia złożenie pozwu zbiorowego o zapłatę).

Należy też zwrócić uwagę, że nawet "ujednolicenie" roszczeń nie zwolni powoda z obowiązku udowodnienia, że każdy z członków grupy poniósł szkodę co najmniej w wysokości swojego żądania. Wyjątkowe są sprawy, w których wysokość szkody wielu osób jest identyczna. Jeżeli więc przykładowo grupa pasażerów pociągu, który uległ wypadkowi będzie chciała pozwem zbiorowym dochodzić roszczeń od przewoźnika, będą oni musieli w ramach grupy (lub w podgrupach) zrównać swoje roszczenia do najniższego z roszczeń, a i tak nie obędzie się bez badania wysokości szkody poniesionej przez każdego z poszkodowanych pasażerów.

W ten sposób w sprawach o roszczenia pieniężne pozwy zbiorowe będą często ograniczone do żądania ustalenia odpowiedzialności pozwanego. Dopiero po wydaniu prawomocnego wyroku w tej sprawie członkowie grupy będą mogli wytoczyć odrębne powództwa przeciwko pozwanemu. W sprawach tych sąd będzie związany wyrokiem wydanym w postępowaniu grupowym, lecz powód będzie musiał udowodnić wysokość swojej szkody. Biorąc pod uwagę, że pozwy zbiorowe wprowadzono między innymi po to, by konsumenci mieli efektywne środki dochodzenia kwot zbyt małych, by opłacalne było ich indywidualne dochodzenie, powyżej opisany mechanizm dwustopniowego dochodzenia odszkodowania nie jest specjalnie zachęcający. Nie bez znaczenia jest też okoliczność, iż przewidziana ustawą możliwość ustalenia między członkami grupy i pełnomocnikiem wynagrodzenia za prowadzenie sprawy uzależnionego od sukcesu (do 20% zasądzonej kwoty) nie może być stosowna w sprawie, w której złożono jedynie pozew o ustalenie odpowiedzialności powoda. W ten sposób w najistotniejszych sprawach nie będzie działać mechanizm ułatwiający od strony finansowej składanie pozwów zbiorowych.

czwartek, 29 kwietnia 2010

Ustawodawca nie powinien ignorować wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Polemika z sędzią SN J. Gudowskim, prof. K. Weitzem oraz dr P. Grzegorczykiem.


Tych czytelników bloga, którzy są zainteresowani szczegółowymi kwestiami z zakresu postępowania cywilnego, zachęcam do lektury najnowszego numeru "Monitora Prawniczego" (8/2010). Opublikowano w nim mój artykuł dotyczący projektu zmian w Kodeksie postępowania cywilnego w zakresie skargi o stwierdzenie niezgodności z prawem prawomocnego orzeczenia.

We wrześniu zeszłego roku natrafiłem na projekt nowelizacji KPC dotyczący skargi. Z treść projektu oraz z jego uzasadnienia wynikało, iż autorzy projektu nie zgadzają się z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego z kwietnia 2008r. dotyczącym tych samych kwestii, które są uregulowane w projekcie. Godny uwagi jest również fakt, że projekt przewiduje możliwość, iż sądy okręgowe będą oceniać orzeczenia sądów apelacyjnych. W listopadzie 2009 r. opublikowaliśmy wraz z Filipem Kijowskim na łamach "Rzeczpospolitej" artykuł krytyczny wobec tego projektu. Podnosiliśmy, iż po pierwsze, ustawodawca powinien uwzględnić stanowisko Trybunału przy tworzeniu nowych regulacji dotyczących skargi. Po drugie, naszym zdaniem, niedopuszczalne jest stawianie na głowie hierarchii instancji sądowych przez upoważnienie sądów niższej instancji do oceny orzeczeń sądów wyższej instancji.

Na artykuł ten odpowiedział na łamach "Rzeczpospolitej" sędzia Sądu Najwyższego Jacek Gudowski. Następnie w styczniowym numerze "Monitora Prawniczego" opublikowano polemikę wobec naszego artykułu autorstwa prof. Karola Weitza oraz dr Pawła Grzegorczyka. Wszyscy ci Autorzy bronią rozwiązań zaproponowanych w projekcie. Moją odpowiedź na ich argumenty przedstawiłem w ostatnim numerze "Monitora Prawniczego".

niedziela, 25 kwietnia 2010

Pozew przeciwko Goldman Sachs


Bez wątpienia w zeszłym tygodniu najszerzej komentowaną sprawą sądową na świecie była sprawa Securities and Exchanges Commision vs Goldman Sachs & Co and Fabrice Tourre. Amerykańska Komisja Papierów Wartościowych i Giełd (SEC) wniosła pozew przeciwko bankowi inwestycyjnemu i jego pracownikowi zarzucając im m.in. ukrywanie informacji dotyczących dystrybuowanych przez bank produktów finansowych. W konsekwencji Goldman Sachs miał spowodować szkodę w majątku swoich klientów w wysokości miliarda dolarów.

Treść pozwu złożonego przez SEC w nowojorskim sądzie federalnym można znaleźć tu.

Ciekawe dla polskiego prawnika jest to, że pozew w bardzo skomplikowanej sprawie zmieścił się na 22 stronach. Przytoczono w nim najważniejsze fakty. Nie załączono do niego żadnego dokumentu. Gdyby w Polsce analogiczny pozew składał przedsiębiorca, musiałby on przedstawić wszystkie znane mu fakty. Pismo w takiej sprawie musiałoby być znacznie bardziej obszerne. Ponadto konieczne byłoby załączenie wszystkich dowodów, nawet jeżeli są to tysiące stron dokumentów. Następnie pozwany bank musiałby zrobić to samo i to w terminie dwóch tygodni od dnia otrzymania odpisu pozwu. W ten sposób już na samym początku strony skutecznie zablokowałyby sąd, który przez kilka miesięcy usiłowałby ustalić jakie istotne okoliczności są sporne i jakie dowody należy przeprowadzić.

czwartek, 15 kwietnia 2010

Arbitraż: kawa, herbata, ciasteczka i miły nastrój?


W najnowszym numerze miesięcznika „Kancelaria” ukazał się wywiad z dr Beatą Gessel-Kalinowską vel Kalisz pt. „Polscy prawnicy nie doceniają arbitrażu”. W wywiadzie tym pani mecenas wylicza zalety arbitrażu mające stanowić o jego przewadze nad sądownictwem państwowym, w tym między innymi szybkość postępowania, kompetencje arbitrów, regulacje dotyczące kosztów postępowania. Wskazuje ona również na koncyliacyjny charakter arbitrażu, który „jest taką formą pośrednią między mediacją i sądem państwowym”. Dr Gessel-Kalinowska vel Kalisz wskazuje, iż sama nazwa arbitrażu, „sądownictwo polubowne”, świadczy o jego polubownym charakterze. Dodaje, iż w arbitrażu „uczestnicy sporu nie zasiadają po przeciwnych stronach sali, tylko zwykle przy jednym stole. Podawana jest kawa, herbata, nastrój jest konferencyjny.”

Przeanalizujmy to ostatnie twierdzenie. Jest to jeden z często powtarzanych mitów dotyczących arbitrażu. Arbitraż jest bowiem formą rozwiązania sporów równie wrogą i konfrontacyjną jak proces sądowy. Rzeczywiście, atmosfera rozpraw w arbitrażu może być pozornie bardziej przyjazna ze względu na mniejszy formalizm prowadzenia spraw oraz większy nacisk arbitrów na przestrzeganie zasad grzeczności, ale w sensie biznesowym i intelektualnym sprawa w arbitrażu jest taką samą grą (czasami właściwsze wydaje się słowo „wojną”) jak proces sądowy. Nie ma zresztą żadnych przyczyn, dla których arbitraż miałby być istotnie sądownictwem polubownym w pełnym tego słowa znaczeniu. Spór w arbitrażu dotyczy często najbardziej kluczowych spraw stron, od których może zależeć ich dalsze istnienie. W znakomitej większości przypadków strony nie dlatego idą do arbitrażu, że po powstaniu sporu uzgodniły, ze jest to bardziej przyjazna metoda rozwiązania sporu, lecz dlatego, iż dużo wcześniej, na etapie, gdy uzgodniły umowę, zgodziły się na taki sposób rozstrzygnięcia sporów. Dodajmy, iż w sytuacji (patologicznej, acz spotykanej w praktyce), gdy arbiter powołany przez jedną ze stron nie ukrywa, iż jest bardziej obrońcą jej interesów niż niezależnym sędzią, poziom zaufania między stronami i arbitrami spada dużo poniżej tego, jakiego zazwyczaj można spodziewać się w sądzie państwowym. Nie chcę przez to powiedzieć, że każdy arbitraż jest wojną. Rzeczywiście, strony w toku arbitrażu niejednokrotnie w dobrej wierze prowadzą dialog i zawierają ugody. To samo dotyczy jednak sporów w sądach państwowych.

Odnosząc się do pozostałych zalet arbitrażu wymienionych w tym wywiadzie przyznać należy, iż istotnie arbitraż bywa czasami szybszym, bardziej sprawnym, tańszym i milszym formy rozwiązania sporu niż sąd państwowy. Twierdzenie jednak, że jest to regułą, jest nieuprawnione. Wśród prawników pochwała arbitrażu należy obecnie do kanonów poprawności i nieliczne są głosy wskazujące, że bezkrytyczne podejście do tej instytucji nie jest uzasadnione i w ostatecznym rozrachunku jest dla niej szkodliwe.

piątek, 9 kwietnia 2010

Libeskind prosi o pomoc Hannę Gronkiewicz-Waltz


W tym tygodniu „Gazeta Wyborcza” doniosła, iż Daniel Libeskind, projektant wieżowca przy ul. Złotej 44 w Warszawie napisał list otwarty do Hanny Gronkiewicz-Waltz z prośbą o interwencję w Naczelnym Sądzie Administracyjnym (NSA). Inwestor, firma Orco jest w sporze z sąsiadami wieżowca i przegrał sprawę dotyczącą pozwolenia na budowę w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym. Pół roku temu złożył skargę kasacyjną i do dzisiaj nie wyznaczono terminu rozprawy przed NSA. Znany architekt poprosił prezydenta Warszawy o pomoc w przyśpieszeniu rozpatrzenia tej sprawy.

W artykule tym przytoczone są wypowiedzi ekspertów, w tym profesora prawa, którzy ze zrozumieniem wypowiadają się o powyższym liście Libeskinda. Nikt nie komentuje okoliczności, iż architekt zwraca się z prośbą do polityka, pełniącego funkcję w samorządzie terytorialnym, by ten pomógł załatwić sprawę w sądzie. Tego typu prośby są niestosowne. Są to sugestie, by polityk wywarł nacisk na sąd, zwłaszcza, że w tym przypadku ewentualna interwencja w sądzie byłaby równoznaczna z deklaracją, po której stronie sporu stoi miasto Warszawa. W państwie prawa politycy nie wpływają na rozpoznanie spraw sądowych i nie mieszają się do sporów między prywatnymi podmiotami.

Dlaczego nikt nie zasugerował, że właściwym adresatem prośby o wyznaczenie terminu rozprawy nie powinna być Hanna Gronkiewicz-Waltz, lecz Janusz Trzciński, prezes NSA?