wtorek, 20 maja 2014

Czy arbitraż jest zagrożeniem dla amerykańskich i angielskich kancelarii?


Tygodnik „The Economist” opublikował niedawno artykuł na temat korzyści, jakie odnoszą amerykańscy i brytyjscy prawnicy z faktu, że prawo amerykańskie i angielskie jest najczęściej stosowane w międzynarodowych transakcjach. W artykule tym wskazano m.in., że 91 ze 100 największych firm prawniczych na świecie ma siedzibę w USA lub Anglii, a amerykański rynek prawniczy ma wartość większą niż PKB Peru. Nowojorskie biura amerykańskich kancelarii inkasują rocznie ok. 1,8 miliarda dolarów za usługi związane z rozwiązywaniem sporów międzynarodowych.

Z twierdzeniem o globalnej dominacji anglosaskich kancelarii trudno się nie zgodzić. Bardziej kontrowersyjna jest jednak główna teza tego artykułu: zagrożeniem dla pozycji anglosaskich firm jest arbitraż. Więcej spraw w arbitrażu, to mniej spraw w nowojorskich i londyńskich sądach, rozumuje autor. Powołuje się przy tym na rosnącą popularność arbitrażu w Singapurze i Hongkongu oraz w Brazylii. Wskazuje też, że europejskimi centrami arbitrażu są Paryż i Sztokholm.

Uważam, że teza ta jest fałszywa. Anglosaskie kancelarie są beneficjentami wzrostu popularności międzynarodowego arbitrażu, a nie jej ofiarami. Jak wynika z najnowszych rankingów Chambers and Partners lista najpoważniejszych kancelarii arbitrażowych na świecie wygląda następująco:

Poziom 1
  • Freshfields Bruckhaus Deringer LLP
  • White & Case LLP
Poziom 2
  • Debevoise & Plimpton LLP
  • King & Spalding LLP
Poziom 3
  • Allen & Overy LLP
  • Cleary Gottlieb Steen & Hamilton LLP
  • Herbert Smith Freehills
  • Shearman & Sterling LLP
  • Skadden, Arps, Slate, Meagher & Flom LLP & Affiliates
  • WilmerHale
Poziom 4
  • Clifford Chance LLP
  • Covington & Burling LLP
  • Hogan Lovells
  • Hughes Hubbard & Reed LLP
  • Sidley Austin LLP
Poziom 5
  • Baker & McKenzie
  • Baker Botts LLP
  • Dechert LLP
  • Lalive
  • Norton Rose Fulbright
  • Quinn Emanuel Urquhart & Sullivan, LLP

Jak widać, wśród 21 firm wszystkie z wyjątkiem jednej kancelarii (Lalive, ze Szwajcarii) są amerykańskie lub angielskie.


Podany w artykule przykład Singapuru i Hongkongu jest o tyle chybiony, że w tych centrach arbitrażowych również dominują Anglosasi. Zupełnie odmienny (i nierelewantny) jest przypadek Brazylii. Fakt, iż na tamtejszym rynku arbitrażowym pierwsze skrzypce grają lokalne kancelarie wynika z tego, że zagraniczne kancelarie nie mogą doradzać w Brazylii w zakresie prawa brazylijskiego i zabronione są nawet alianse firm brazylijskich z kancelariami spoza Brazylii (dziennikarz „The Economist” powinien to wiedzieć). Przykład europejskich centrów arbitrażowych również nie potwierdza tezy „The Economist”. Co prawda szwedzkie kancelarie trzymają się mocno w Sztokholmie, a austriackie w Wiedniu, ale w największym ośrodku arbitrażowym, paryskim ICC, najpoważniejszymi graczami nie są wcale Francuzi. Nie trudno też odgadnąć, kto korzysta z rozwoju The London Court of International Arbitration (do którego spływa coraz więcej rosyjskich spraw, nad czym ubolewają Szwedzi, którzy tradycyjnie obsługiwali spory z udziałem ZSRR).

Być może wraz z postępującym upadkiem Zachodu, lub jak kto woli, zmianą międzynarodowego układu sił, powstaną w Chinach, Brazylii czy Indiach kancelarie zdolne konkurować globalnie z anglosaskimi firmami prawniczymi. Na razie jednak te ostatnie nie mają sobie równych ani na rynkach wschodzących, ani też nawet w Europie i rozwój międzynarodowego arbitrażu jest chyba na ostatnim miejscu na liście ich zmartwień.