czwartek, 29 kwietnia 2010

Ustawodawca nie powinien ignorować wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Polemika z sędzią SN J. Gudowskim, prof. K. Weitzem oraz dr P. Grzegorczykiem.


Tych czytelników bloga, którzy są zainteresowani szczegółowymi kwestiami z zakresu postępowania cywilnego, zachęcam do lektury najnowszego numeru "Monitora Prawniczego" (8/2010). Opublikowano w nim mój artykuł dotyczący projektu zmian w Kodeksie postępowania cywilnego w zakresie skargi o stwierdzenie niezgodności z prawem prawomocnego orzeczenia.

We wrześniu zeszłego roku natrafiłem na projekt nowelizacji KPC dotyczący skargi. Z treść projektu oraz z jego uzasadnienia wynikało, iż autorzy projektu nie zgadzają się z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego z kwietnia 2008r. dotyczącym tych samych kwestii, które są uregulowane w projekcie. Godny uwagi jest również fakt, że projekt przewiduje możliwość, iż sądy okręgowe będą oceniać orzeczenia sądów apelacyjnych. W listopadzie 2009 r. opublikowaliśmy wraz z Filipem Kijowskim na łamach "Rzeczpospolitej" artykuł krytyczny wobec tego projektu. Podnosiliśmy, iż po pierwsze, ustawodawca powinien uwzględnić stanowisko Trybunału przy tworzeniu nowych regulacji dotyczących skargi. Po drugie, naszym zdaniem, niedopuszczalne jest stawianie na głowie hierarchii instancji sądowych przez upoważnienie sądów niższej instancji do oceny orzeczeń sądów wyższej instancji.

Na artykuł ten odpowiedział na łamach "Rzeczpospolitej" sędzia Sądu Najwyższego Jacek Gudowski. Następnie w styczniowym numerze "Monitora Prawniczego" opublikowano polemikę wobec naszego artykułu autorstwa prof. Karola Weitza oraz dr Pawła Grzegorczyka. Wszyscy ci Autorzy bronią rozwiązań zaproponowanych w projekcie. Moją odpowiedź na ich argumenty przedstawiłem w ostatnim numerze "Monitora Prawniczego".

niedziela, 25 kwietnia 2010

Pozew przeciwko Goldman Sachs


Bez wątpienia w zeszłym tygodniu najszerzej komentowaną sprawą sądową na świecie była sprawa Securities and Exchanges Commision vs Goldman Sachs & Co and Fabrice Tourre. Amerykańska Komisja Papierów Wartościowych i Giełd (SEC) wniosła pozew przeciwko bankowi inwestycyjnemu i jego pracownikowi zarzucając im m.in. ukrywanie informacji dotyczących dystrybuowanych przez bank produktów finansowych. W konsekwencji Goldman Sachs miał spowodować szkodę w majątku swoich klientów w wysokości miliarda dolarów.

Treść pozwu złożonego przez SEC w nowojorskim sądzie federalnym można znaleźć tu.

Ciekawe dla polskiego prawnika jest to, że pozew w bardzo skomplikowanej sprawie zmieścił się na 22 stronach. Przytoczono w nim najważniejsze fakty. Nie załączono do niego żadnego dokumentu. Gdyby w Polsce analogiczny pozew składał przedsiębiorca, musiałby on przedstawić wszystkie znane mu fakty. Pismo w takiej sprawie musiałoby być znacznie bardziej obszerne. Ponadto konieczne byłoby załączenie wszystkich dowodów, nawet jeżeli są to tysiące stron dokumentów. Następnie pozwany bank musiałby zrobić to samo i to w terminie dwóch tygodni od dnia otrzymania odpisu pozwu. W ten sposób już na samym początku strony skutecznie zablokowałyby sąd, który przez kilka miesięcy usiłowałby ustalić jakie istotne okoliczności są sporne i jakie dowody należy przeprowadzić.

czwartek, 15 kwietnia 2010

Arbitraż: kawa, herbata, ciasteczka i miły nastrój?


W najnowszym numerze miesięcznika „Kancelaria” ukazał się wywiad z dr Beatą Gessel-Kalinowską vel Kalisz pt. „Polscy prawnicy nie doceniają arbitrażu”. W wywiadzie tym pani mecenas wylicza zalety arbitrażu mające stanowić o jego przewadze nad sądownictwem państwowym, w tym między innymi szybkość postępowania, kompetencje arbitrów, regulacje dotyczące kosztów postępowania. Wskazuje ona również na koncyliacyjny charakter arbitrażu, który „jest taką formą pośrednią między mediacją i sądem państwowym”. Dr Gessel-Kalinowska vel Kalisz wskazuje, iż sama nazwa arbitrażu, „sądownictwo polubowne”, świadczy o jego polubownym charakterze. Dodaje, iż w arbitrażu „uczestnicy sporu nie zasiadają po przeciwnych stronach sali, tylko zwykle przy jednym stole. Podawana jest kawa, herbata, nastrój jest konferencyjny.”

Przeanalizujmy to ostatnie twierdzenie. Jest to jeden z często powtarzanych mitów dotyczących arbitrażu. Arbitraż jest bowiem formą rozwiązania sporów równie wrogą i konfrontacyjną jak proces sądowy. Rzeczywiście, atmosfera rozpraw w arbitrażu może być pozornie bardziej przyjazna ze względu na mniejszy formalizm prowadzenia spraw oraz większy nacisk arbitrów na przestrzeganie zasad grzeczności, ale w sensie biznesowym i intelektualnym sprawa w arbitrażu jest taką samą grą (czasami właściwsze wydaje się słowo „wojną”) jak proces sądowy. Nie ma zresztą żadnych przyczyn, dla których arbitraż miałby być istotnie sądownictwem polubownym w pełnym tego słowa znaczeniu. Spór w arbitrażu dotyczy często najbardziej kluczowych spraw stron, od których może zależeć ich dalsze istnienie. W znakomitej większości przypadków strony nie dlatego idą do arbitrażu, że po powstaniu sporu uzgodniły, ze jest to bardziej przyjazna metoda rozwiązania sporu, lecz dlatego, iż dużo wcześniej, na etapie, gdy uzgodniły umowę, zgodziły się na taki sposób rozstrzygnięcia sporów. Dodajmy, iż w sytuacji (patologicznej, acz spotykanej w praktyce), gdy arbiter powołany przez jedną ze stron nie ukrywa, iż jest bardziej obrońcą jej interesów niż niezależnym sędzią, poziom zaufania między stronami i arbitrami spada dużo poniżej tego, jakiego zazwyczaj można spodziewać się w sądzie państwowym. Nie chcę przez to powiedzieć, że każdy arbitraż jest wojną. Rzeczywiście, strony w toku arbitrażu niejednokrotnie w dobrej wierze prowadzą dialog i zawierają ugody. To samo dotyczy jednak sporów w sądach państwowych.

Odnosząc się do pozostałych zalet arbitrażu wymienionych w tym wywiadzie przyznać należy, iż istotnie arbitraż bywa czasami szybszym, bardziej sprawnym, tańszym i milszym formy rozwiązania sporu niż sąd państwowy. Twierdzenie jednak, że jest to regułą, jest nieuprawnione. Wśród prawników pochwała arbitrażu należy obecnie do kanonów poprawności i nieliczne są głosy wskazujące, że bezkrytyczne podejście do tej instytucji nie jest uzasadnione i w ostatecznym rozrachunku jest dla niej szkodliwe.

piątek, 9 kwietnia 2010

Libeskind prosi o pomoc Hannę Gronkiewicz-Waltz


W tym tygodniu „Gazeta Wyborcza” doniosła, iż Daniel Libeskind, projektant wieżowca przy ul. Złotej 44 w Warszawie napisał list otwarty do Hanny Gronkiewicz-Waltz z prośbą o interwencję w Naczelnym Sądzie Administracyjnym (NSA). Inwestor, firma Orco jest w sporze z sąsiadami wieżowca i przegrał sprawę dotyczącą pozwolenia na budowę w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym. Pół roku temu złożył skargę kasacyjną i do dzisiaj nie wyznaczono terminu rozprawy przed NSA. Znany architekt poprosił prezydenta Warszawy o pomoc w przyśpieszeniu rozpatrzenia tej sprawy.

W artykule tym przytoczone są wypowiedzi ekspertów, w tym profesora prawa, którzy ze zrozumieniem wypowiadają się o powyższym liście Libeskinda. Nikt nie komentuje okoliczności, iż architekt zwraca się z prośbą do polityka, pełniącego funkcję w samorządzie terytorialnym, by ten pomógł załatwić sprawę w sądzie. Tego typu prośby są niestosowne. Są to sugestie, by polityk wywarł nacisk na sąd, zwłaszcza, że w tym przypadku ewentualna interwencja w sądzie byłaby równoznaczna z deklaracją, po której stronie sporu stoi miasto Warszawa. W państwie prawa politycy nie wpływają na rozpoznanie spraw sądowych i nie mieszają się do sporów między prywatnymi podmiotami.

Dlaczego nikt nie zasugerował, że właściwym adresatem prośby o wyznaczenie terminu rozprawy nie powinna być Hanna Gronkiewicz-Waltz, lecz Janusz Trzciński, prezes NSA?