środa, 4 listopada 2015

„Korona” zawodów prawniczych


„Rzeczpospolita” doniosła, że wśród propozycji dotyczących reformy wymiaru sprawiedliwości znalazł się pomysł, by nominację na sędziego uczynić w Polsce „ukoronowaniem”prawniczej karieryZgodnie z tym pomysłem minimalny wiek sędziego wynosiłby 35 lat. Kandydat na sędziego musiałby wykazać się co najmniej pięcioletnim stażem w innym zawodzie prawniczym. Intencje stojące za tym pomysłem są dobre. Marzy mi się, żeby w sądzie stawać przed starszymi ode mnie prawnikami, którzy przez wiele lat sami byli adwokatami, więc dobrze rozumieją jak ważny dla stron jest czas, w którym wydadzą orzeczenie, rozumieją na czym polega moja praca, znają praktyki rynkowe, rozumieją kwestie finansowe i są biegli w językach obcych. Chciałbym żeby sędziami byli zadowoleni z życia najlepsi prawnicy w kraju, którzy dawno już nie mają żadnych zmartwień finansowych, gdyż dzięki praktyce w sektorze prywatnym dorobili się majątku, a swój zawód wykonują po to by czuć satysfakcję z bycia dobrym sędzią i cieszyć się powszechnym uznaniem. Wiem jednak, że są to pobożne życzenia.

Pomysłodawcy zdają się zapominać, że nie da się przeskoczyć z systemu, w którym bycie sędzią jest zawodem od samego początku jaki dominuje w systemach prawa kontynentalnego („career judges”), do systemu, w którym sędzią zostaje się w uznaniu zasług, charakterystycznego dla jurysdykcji common law („recognition judges”). Ponadto, proponowane środki (minimalny wiek 35 lat, 5 lat doświadczenia w innym zawodzie) nie prowadzą do zakładanego celu (najlepsi i najbardziej doświadczeni prawnicy zostają sędziami). W wieku lat 35 można w glorii chwały za zakończyć karierę piłkarza, ale nie adwokata. Po pięciu latach pracy w kancelarii przy odrobinie szczęści można zmienić podpis na wizytówce, z „junior associate” na „associate”, ale tylko w wyjątkowych przypadkach na „partner”. Zamiast rzucać się z motyką na słońce lepiej byłoby postawić sobie cel bardziej ograniczony, acz realistyczny, to jest zaproponować takie rozwiązanie, które pozwoli doświadczonym prawnikom zostać sędziami sądów apelacyjnych i Sądu Najwyższego. Teoretycznie jest to dzisiaj możliwe, ale w praktyce przepływ z praktyki prawniczej do sądów wyższych instancji nie istnieje. Złośliwi twierdzą, że przyczyną jest opór środowiska sędziowskiego. Niezależnie od tego czy mają rację czy nie, jestem przekonany, że dopuszczenie praktyków z wieloletnią praktyką do orzekania i kształtowania linii orzeczniczej pozytywnie wpłynie na kontakt sądów z rzeczywistością oraz jakość orzecznictwa. Dobre wzory mogą okazać się zaraźliwe.

czwartek, 22 października 2015

Badanie arbitrażu 2015


Właśnie zaczęliśmy pierwsze w Polsce badanie arbitrażu. Chcemy ustalić czy firmy działające w Polsce korzystają z tej metody rozwiązywania sporów oraz jakie mają doświadczenia i oczekiwania. Informacje o tym projekcie  znaleźć można na stronie badaniearbitrazu.pl . Wszystkich zainteresowanych wzięciem udziału w badaniu proszę o kontakt. 

piątek, 12 czerwca 2015

Kiedy dowody ze świadków mogą być ograniczone do pisemnych oświadczeń?


Kilka dni temu została opublikowana księga pamiątkowa ku czci profesora Jerzego Rajskiego „The Challanges and the Future of Commercial and Investment Arbitration. Liber Amicorum Professor Jerzy Rajski.” Moim skromnym wkładem do tej publikacji jest artykuł o pisemnych oświadczeniach świadków w arbitrażu handlowym „Witness Statements in International Commercial Arbitration”. Jedną z kwestii, którą tam poruszam jest to, kto decyduje o tym, by dowód ze świadka był ograniczony wyłącznie do witness statement.

Pisemne oświadczenia świadków są często wykorzystywane w postępowaniach arbitrażowych. Ich zalety są oczywiste. Pozwalają one zaoszczędzić czas i koszty. Arbitrom ułatwiają zrozumienie stanu faktycznego, a pełnomocnikom stron ułatwiają przygotowanie do przesłuchania świadków oponenta. Najczęściej świadkowie, którzy przygotowali pisemne oświadczenia są przesłuchiwani na rozprawie. Nie zawsze jednak musi tak być. W niektórych przypadkach dowody ze świadków mogą być ograniczone do pisemnych oświadczeń. Kontrowersyjną kwestią jest kto może decydować o takim ograniczeniu. Istnieją w tym zakresie dwa stanowiska.

Każda ze stron decyduje
                            
Według pierwszego z nich każda ze stron, również ta, która złożyła pisemne oświadczenie świadka może zadecydować o jego dodatkowym przesłuchaniu na rozprawie. Na takim założeniu opiera się art. 8 ust.1 Regulaminu Postępowania Dowodowego IBA:

(…) Z zastrzeżeniem Artykułu 8 ust. 2 każdy świadek (na potrzeby niniejszego Artykułu termin ten obejmuje świadków co do faktów oraz wszystkich biegłych), stawi się w celu złożenia zeznania na Rozprawie Dowodowej, jeżeli o jego stawiennictwo wniosła którakolwiek ze Stron lub Zespół Orzekający. (…)

Podobne rozwiązanie przyjęto w § 33 ust. 8 nowego regulaminu Sądu Arbitrażowego przy Krajowej Izbie Gospodarczej:

Zespół Orzekający decyduje o sposobie przeprowadzenia dowodu. Może zwłaszcza postanowić, że dowód ze świadka zostanie przeprowadzony dwuetapowo – na podstawie pisemnego oświadczenia świadka, a następnie przez uzupełniające przesłuchanie na rozprawie. Za zgodą stron Zespół Orzekający może przeprowadzić dowód ze świadka tylko na podstawie jego pisemnego oświadczenia.

Takie samo uregulowanie znajdziemy w art. 28 Regulaminu Sztokholmskiej Izby Handlowej (SCC):

(2) The testimony of witnesses or party-appointed experts may be submitted in the form of signed statements.
(3) Any witness or expert, on whose testimony a party seeks to rely, shall attend a hearing for examination, unless otherwise agreed by the parties.
Decyzja należy do drugiej strony
Zgodnie z drugim stanowiskiem o przesłuchaniu świadka, który przygotował pisemne oświadczenie decyduje zespół orzekający lub przeciwnik procesowy strony, która to pisemne oświadczenie złożyła. Strona, która złożyła pisemne oświadczenie świadka, nie ma wpływu na to czy świadek ten zostanie wezwany na rozprawę.
Takie stanowisko wyraża art. 20 ust. 4 regulaminu LCIA:
The Arbitral Tribunal and any party may request that a witness, on whose written testimony another party relies, should attend for oral questioning at a hearing before the Arbitral Tribunal
Mój pogląd
Uważam, że słuszne jest drugie stanowisko. Strona, która składa pisemne oświadczenia świadka nie powinna mieć wpływu na to, czy będzie on przesłuchany na rozprawie. Pisemne oświadczenie świadka powinno być szczegółowe i wyczerpujące. Należy działać w oparciu o założenie, że jeżeli druga strona nie będzie miała pytań do świadka to świadek nie będzie miał nic do dodania ponad to, co już napisał w swoim oświadczeniu. Pierwsze stanowisko prowadzi zaś do tego, że sąd arbitrażowy nie może bez zgody obu stron wezwać podjąć decyzji o niewzywaniu świadka na rozprawę nawet jeżeli z pisemnego oświadczenia wynika, że nie wniesie on niczego ważnego do wyjaśnienia sprawy. W ten sposób strona może torpedować postępowanie przedłużając czas jego trwania i zwiększając koszty. 

czwartek, 5 marca 2015

Wyrok Sądu Najwyższego komplikuje praktykę M&A


Sąd Najwyższy wydał niedawno orzeczenie, które powinno zaalarmować praktyków, w szczególności tych, którzy zajmują się transakcjami fuzji i przejęć. Uznał, że nieważna jest umowa o świadczenie przez osobę trzecią jeżeli żadną ze stron umowy nie łączy stosunek obligacyjny z tą osobą trzecią. Jest rzeczą standardową, że w umowach dotyczących sprzedaży przedsiębiorstw lub udziałów (akcji) sprzedawca zobowiązuje się, iż określone osoby trzecie będą zachowywały się w określony sposób. Po pierwsze, sprzedawca zazwyczaj zobowiązuje się, że w okresie między podpisaniem przedwstępnej umowy sprzedaży lub umowy o skutku zobowiązującym, a zamknięciem transakcji nie tylko on, ale również podmioty z nimi powiązane, nie będą dokonywały określonych czynności prawnych (np. nie będą zbywać istotnych składników majątkowych). Po drugie, w przypadku gdy w umowie przewidziany jest zakaz konkurencji wiążący sprzedawcę zakaz ten rozciąga się na inne podmioty – członków rodziny, gdy sprzedający jest osobą fizyczną, lub spółki powiązane ze sprzedającym, gdy jest osobą prawną. Często te osoby trzecie nie są związane ze sprzedawcą węzłem obligacyjnym, który pozwalałby sprzedawcy na wymuszenie określonego zachowania zagwarantowanego kupującemu. W wyjątkowych tylko przypadkach węzeł taki wiąże kupującego z osobą trzecią. Cel rozszerzenia zobowiązań na osoby trzecie jest oczywisty. Tylko dzięki temu można zapewnić, że sprzedający nie obejdzie w prosty sposób zakazów i nakazów wynikających z umowy.

Stanowisko SN

W wyroku z dnia 9 października 2014r. (sygn. akt IV CSK 29/14) Sąd Najwyższy przyjął stanowisko, które podważa skuteczność takich zobowiązań umownych. Strony w umowie sprzedaży udziałów umówiły się, że przez okres nie krótszy niż trzy lata ani sprzedawca osobiście, ani jego małżonek, zstępni, ani podmioty, w których on, jego małżonek lub zstępni posiadają udziały, bądź na rzecz których wykonują pracę, nie będą prowadzić działalności w zakresie związanym z produkcją osłonek. Zakaz ten został naruszony przez członków rodziny sprzedawcy. Sąd Najwyższy orzekł, że zawarty w umowie zakaz konkurencji w zakresie w jakim dotyczył osób trzecich jest nieważny. Sąd uzasadnił swoje stanowisko w następujący sposób. Po pierwsze, uznał, że dla skuteczności zakazu konieczne jest by kupującego lub sprzedawcę łączył z członkami rodziny sprzedawcy stosunek zobowiązaniowy „w każdym wypadku zawarcia umowy o świadczenie przez osobę trzecią musi występować w „tle” przynajmniej jeden stosunek uzasadniający gospodarczo przyrzeczenie świadczenia osoby trzeciej przez przyrzekającego. Zarówno powoda, jak i pozwanego nie łączyło z osobami wymienionymi w umowie żadne zobowiązanie do powstrzymania się od działalności określonej w tej umowie. Z tego względu nie jest możliwe kreowanie gwarancyjnej odpowiedzialności pozwanego”. Sąd zgodził się z argumentem kupującego, że stosunek prawny pomiędzy wierzycielem (kupującym) i osobami trzecimi (członkami rodziny sprzedawcy) nie musi istnieć w chwili zawarcia umowy o świadczenie przez osobę trzecią, a dłużnik (sprzedawca) może zobowiązać się, że osoby trzecie dopiero w przyszłości zaciągną zobowiązanie wobec wierzyciela. Uznał jednak, że „z treści klauzuli § 6 umowy łączącej strony żaden taki obowiązek nie wynika”. Po drugie, Sąd uznał, że zobowiązanie w tym kształcie narusza swobodę umów: „Celem zobowiązania, wynikającego z zawartej przez strony umowy było wykreowanie gwarancyjnej odpowiedzialności pozwanego za zachowania osób trzecich bez istnienia stosunku zobowiązaniowego pomiędzy tymi osobami a dłużnikiem, lub wierzycielem. Cel tego zobowiązania sprzeczny był wobec tego z naturą zobowiązania, jaka wynika z treści przepisu art. 391 k.c.” W tym kontekście dokonał oceny racjonalności zobowiązań zwartych w umowie: „Zobowiązanie powinno cechować się racjonalnością i użytecznością. Za sprzeczną z tymi cechami należy uznać umowę zobowiązującą dłużnika do spowodowania określonego stanu rzeczy, na który nie ma wpływu. W okolicznościach tej sprawy było tak z uwagi na nieistnienie stosunku zobowiązaniowego.” Sąd odrzucił argumenty pozwanego o powszechnym stosowaniu tego typu postanowień umownych w praktyce kontraktowej wskazując, iż „występująca w obrocie gospodarczym praktyka zawierania umów zabezpieczających interesy nabywców przedsiębiorstw w sposób określony w rozważanej klauzuli, do której odwołuje się skarżący, nie może umów tych legitymizować, skoro sprzeczne są one z normami prawnymi.”

Dlaczego nie można się zgodzić z SN

Stanowisko Sądu Najwyższego nie zasługuje na aprobatę ani na płaszczyźnie dogmatycznej, ani pragmatycznej. Wykładnia in favorem contractus nakazuje uznać  że sprzedawca w umowie sprzedaży zobowiązał się do tego, że członkowie jego rodziny zaciągną zobowiązanie, że nie będą konkurować z kupującym oraz, że wykonają to zobowiązanie. Jest to jedyna racjonalna interpretacja zawartego w umowie zakazu konkurencji. Wywody Sądu o tym, że alternatywnie umowę ratowałoby istnienie stosunku zobowiązaniowego między sprzedawcą i członkami jego rodziny oparte są na nieporozumieniu. Słusznie w doktrynie podnosi się, że stosunek miedzy dłużnikiem i osobą trzecią jest nierelewantny dla oceny zobowiązania, o którym mowa w art. 391 Kodeksu cywilnego. Innymi słowy nie ma żadnego znaczenia czy i na jakiej podstawie dłużnik może wymusić spełnienie zobowiązania przez osobę trzecia na rzecz wierzyciela. Jeżeli zobowiązanie nie zostanie spełnione dłużnik odpowiada wobec wierzyciela na zasadzie ryzyka.  Idąc dalej, nawet gdyby nie zgodzić się z powyższą kwalifikacją umowy będącej przedmiotem sporu i gdyby uznać, że umowa ta nie spełnia wymogów określonych w art. 391 Kodeksu cywilnego, to i tak byłaby ona dopuszczalna w świetle zasady swobody umów. Wywody Sądu Najwyższego mające na celu wykazanie, że jest inaczej, są tak zdawkowe, że trudno się do nich odnieść. Sprowadzają się one w istocie do powtórzenia tych samych argumentów, które były podstawą uznania, że umowa ta narusza przepis art. 391 Kodeksu cywilnego. Co ciekawe, wywody te wydają się być sprzeczne ze stanowiskiem jakie Sąd Najwyższy zajął w wyroku z dnia 12 lutego 2010 r. (sygn. akt I CSK 311/09), gdzie przekonująco wskazał, iż  „możliwe byłoby zawarcie takiej ogólnej umowy gwarancji, w której przyrzekający mógłby przyrzec wierzycielowi, że wskazana osoba trzecia zachowa się w odpowiedni sposób. (…) Jeżeli taki wariant zobowiązania się gwaranta nie mieści się de lege lata (…) w przewidzianych w art. 391 k.c. dwóch wariantach umowy o świadczenie przez osobę trzecią, to na takie ukształtowanie umowy pozwala art. 353 (1) k.c.” Czytając zawarte w omawianym orzeczeniu wywody na temat praktyki kontraktowej i racjonalności klauzuli o zakazie konkurencji trudno orzec, czy są one rezultatem nonszalancji wobec potrzeb uczestników obrotu, czy też raczej wynikiem ich niezrozumienia.

Praktyczne rozwiązania problemu

Pozostaje mieć nadzieję, że omawiany wyrok był jednorazowym „wypadkiem przy pracy” i nie zapoczątkuje trwałej linii orzeczniczej. Dopóki jednak kwestia ta nie zostanie wyjaśniona praktykom przygotowującym umowy sprzedaży przedsiębiorstw lub udziałów (akcji) zostają trzy rozwiązania. Po pierwsze, można zapewnić żeby już w chwili podpisania umowy przedwstępnej lub zobowiązującej osoby trzecie zaciągnęły zobowiązanie wobec kupującego, lub by stały się stroną tej umowy i zobowiązanie zaciągnęły w umowie. Takie rozwiązanie może być jednak w praktyce uciążliwe, lub niemożliwe. Dlatego drugim rozwiązaniem jest by w sytuacji, gdy ani sprzedawcy, ani kupującego nie łączy z osobami trzecimi żadna umowa, to zamiast posługiwać się zwyczajowymi formułami, że „osoba trzecia nie będzie prowadzić działalności konkurencyjnej” lub „sprzedawca spowoduje, że osoba trzecia nie sprzeda swojej nieruchomości” wskazać w umowie, że sprzedawca zobowiązuje się, iż osoba trzecia zaciągnie wobec wierzyciela zobowiązanie o określonej treści (np. zobowiązanie do powstrzymywania się do działalności konkurencyjnej) oraz, że zobowiązanie to wykona. Taka formuła, choć nieco sztuczna, powinna uratować umowę przed zarzutem, że między wierzycielem, a osobą trzecią nie ma żadnej więzi obligacyjnej. Wydaje się, że w omawianej sprawie podobne zaklęcie uratowałoby klauzulę umowną będącą przedmiotem sporu. Po trzecie, warto rozważyć poddanie sporów wynikających z umowy pod rozstrzygnięcie sądu polubownego. Nie daje to oczywiście gwarancji, że klauzule takie jak omawiana tutaj nie zostaną zakwestionowane przez arbitrów. Jeżeli jednak strony wybiorą arbitrów mających doświadczenie w transakcjach M&A ryzyko podważania klauzul, które są rynkowymi standardami, i które są niezbędne dla prawidłowego zabezpieczenia ryzyk kontraktowych w takich transakcjach,  jest zdecydowanie mniejsze.

Artykuł ten ukazał się w "Rzeczpospolitej" z 5 marca 2015r.

piątek, 6 lutego 2015

Dwa Sądy Najwyższe


Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych (zwany w skrócie SCOTUS od Supreme Court of the United States) jest instytucją centralną w amerykańskim systemie politycznym. Każdy z dziewięciu sędziów tego sądu ma status gwiazdy. Każda publiczna wypowiedź sędziego (lub nawet brak wypowiedzi, w przypadku sędziego Clarence’a Thomasa) jest szczegółowo omawiana i analizowana w mediach. O sądzie tym i jego sędziach publikuje się kilka książek i setki artykułów rocznie.

Trudno jest trafić ze sprawą Sądu Najwyższego.  Rozpoznaje on rocznie ok. 75 spraw, co stanowi  ok. 1 % spraw wniesionychSędziowie mają pełną dyskrecję w doborze spraw. Najbardziej prestiżowe firmy prawnicze prowadzą  praktykę spraw przed Sądem Najwyższym. Niedawno Reuters opublikował raport „The Echo Chamber” z wiele mówiącym podtytułem „A small group of lawyers and its outsized influence  at the Supreme Court of the United States”. Jest to analiza tego, jaką przewagę mają tam prawnicy obsługujący wielki biznes, którzy niejednokrotnie byli asystentami sędziów Sądu Najwyższego. W tym kontekście zrozumiałe jest, że sprawa Bobby’ego Chena wywołała powszechne zainteresowanie w Ameryce. Pan Chen nie mając pieniędzy, ani prawnika, i nie mówiąc biegle po angielsku złożył samodzielnie wniosek do Sądu Najwyższego. Wniosek ten  został przyjęty do rozpoznania, po czym wnioskodawca … zniknął i nikt nie mógł go znaleźć. Ponieważ Sąd nie mógł się z nim skontaktować sprawę umorzył. Wygląda na to, że po tym zniknięciu kilka amerykańskich kancelarii ruszyło na poszukiwania  klienta pro bono, dzięki któremu będzie można wpisać kolejną sprawę do listy spraw przed Sądem Najwyższym. Kilka dni temu bowiem Bobby Chen odnalazł się, a ponowny wniosek o rozpocznie sprawy złożył jeden z najbardziej uznanych praktyków występujących przed Sądem Najwyższy, były Solicitor General, Paul Clement (wniosek jest całkiem nieźle napisany, o czy można się przekonać tutaj).

Wszystko to w niewielkim stopniu przypomina polski Sąd Najwyższy, którego sędziowie są znani praktycznie tylko w świecie prawniczym, a i to nie wśród wszystkich prawników. Orzeczenia polskiego Sądu Najwyższego nie wywołują takich kontrowersji, ani komentarzy. Różnica ta po części wynika z tego, że SCOTUS jest zarazem sądem konstytucyjnym, więc rozstrzyga często sprawy, które mają wymiar polityczny i ideologiczny. Ani jednak to, ani fakt, że prawo amerykańskie jest prawem precedensowym nie wyjaśnia wszystkich różnic w społecznej wadze obu tych instytucji. Pewne jest, iż gdyby w Stanach Zjednoczonych opublikowano nagrania sugerujące, że sędzia sądu najwyższej instancji doradzał stronie w sprawie toczącej się przed tym sądem i obiecywał przychylne jej rozpatrzenie, byłaby to afera o najcięższym ciężarze gatunkowym, porównywalna z impeachmentem Prezydenta. Tymczasem analogiczna sprawa w Polsce nie została zauważona przez większość mediów. Nie można jednak narzekać. Może działalność Sądu Najwyższego w Polsce nie jest tak glamour jak działalność jego amerykańskiego odpowiednika, a standardy czasem szwankują,  ale za to 35%-40% skarg kasacyjnych zostaje w nim przyjętych do rozpoznania.

niedziela, 1 lutego 2015

Twitter


Po latach uśpienia mojego konta na Twitterze uznałem, że warto spróbować jak to działa. Serdecznie zapraszam do śledzenia moich wpisów pod adresem @mkocur

#litigation #arbitration #seriouscontent #LOLcontent #everyday

wtorek, 6 stycznia 2015

Teologia w orzecznictwie


Zdaniem Carla Schmitta wszystkie istotne pojęcia nauki o państwie to zsekularyzowane pojęcia teologiczne (zob. Carl Schmitt, Teologia polityczna i inne pisma, Warszawa 2000, s. 60 i nast.). Suwerenność w prawie konstytucyjnym to odpowiednik wszechmocy Boga, stan wyjątkowy ma analogiczny sens jak cud w naukach teologicznych. Dotyczy to zresztą nie tylko nauki o państwie, ale szerzej, całego prawa. Schmitt przytacza wywody Leibniza o związkach nauki prawa z teologią. Zwraca też uwagę na odwołania do teologii w dyskusjach XIX-wiecznych niemieckich teoretyków prawa. W ich trakcie twierdzono między innymi, że pojecie osobowość prawnej zakorzenione jest w dogmacie o Trójcy Świętej.

Wydawać by się mogło, że analiza związków pomiędzy prawem i teologią jest tyleż ciekawa, co pozbawiona znaczenia dla praktyków. Radcy prawni, adwokaci i sędziowie mogą poruszać się dziś w obrębie zsekularyzowanych pojęć prawnych, a relacje prawa z teologią można zostawić oderwanym od życia teoretykom. Nic bardziej błędnego. Nasze orzecznictwo zanurzone jest w pojęciach i analogiach teologicznych. Oto przykład. W wyroku z dnia 23 lipca 2012r. (sygn. akt I OSK 896/12) Naczelny Sąd Administracyjny uznał, iż wnioskodawca nie może żądać by Prokuratoria Generalna Skarbu Państwa udostępniła mu składane przez siebie pozwy na podstawie ustawy o dostępie do informacji publicznej. NSA  zgodził się z wnioskodawcą, że Prokuratoria Generalna należy co do zasady do podmiotów zobowiązanych do udzielenia informacji publicznej. Dlaczego więc odmówił? Odpowiedź ma moim zdaniem charakter teologiczny:

(…) żądanie udostępnienia od tego podmiotu pism procesowych, wystosowanych w konkretnych sprawach, nie znajduje oparcia w przepisach ustawy o dostępie do informacji publicznej. Na gruncie niniejszej sprawy pozew złożony przez Prokuratorię Generalną Skarbu Państwa w ramach pełnienia przez ten podmiot zastępstwa procesowego Skarbu Państwa nie stanowi informacji publicznej, ponieważ nie posiada samodzielnego bytu, a sporządzany jest wyłącznie w ramach toczącego się procesu. Jak słusznie zauważył Sąd pierwszej instancji, pozew stanowi żądanie podjęcia określonych działań, ma charakter wyłącznie procesowy i poza procesem sądowym nie funkcjonuje. Nie jest więc dokumentem dotyczącym spraw publicznych w rozumieniu art. 1 ust. 1 ustawy o dostępie do informacji publicznej. Za taką informację mógłby zostać uznany jedynie fakt wniesienia danego pozwu do sądu, natomiast sam pozew nie jest dokumentem urzędowym, czy dokumentem z przebiegu i efektów kontroli albo wystąpieniem, wnioskiem czy też opinią.

W świecie poznawalnym za pomocą zmysłów i rozumu pozew jest dokumentem, który można skopiować, opublikować, wydrukować itd. Jego treść zawiera ważne informacje dotyczące czego powód żąda, na jakiej podstawie, na jakie powołuje się argumenty etc. Niczego w tym zakresie nie zmienia okoliczność, że służy on do wszczęcia procesu cywilnego. NSA przedstawia dwa twierdzenia dotyczące związku pozwu z procesem. Pierwsze odnosi się do kwestii bytu, a konkretnie braku samodzielnego od procesu bytu pozwu. Drugie zaś odnosi do niemożności „funkcjonowania” pozwu poza procesem. Są to zapewne twierdzenia komplementarne, choć nie jestem na tyle biegły w filozofii tomistycznej by wypowiedzieć się w tej materii jednoznacznie. Nie ulega jednak wątpliwości, że twierdzenie, iż pozew nie ma bytu odrębnego od procesu w jakim został złożony może być zasadne tylko w jakimś głębszym, niedostępnym dla rozumu sensie. Jak to w teologii bywa relacja ontologiczna (tu - pozwu z procesem) ma poważne konsekwencje na płaszczyźnie etycznej. Jest ona wystarczającą podstawą by odmówić obywatelowi prawa do weryfikacji czy władza publiczna nie marnuje pieniędzy wszczynając bezsensowne procesy lub nieprofesjonalnie je prowadząc.