Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych (zwany w skrócie SCOTUS od Supreme Court of the
United States) jest instytucją centralną w amerykańskim systemie
politycznym. Każdy z dziewięciu sędziów tego sądu ma status gwiazdy. Każda
publiczna wypowiedź sędziego (lub nawet brak wypowiedzi, w przypadku sędziego Clarence’a Thomasa)
jest szczegółowo omawiana i analizowana w mediach. O sądzie tym i jego sędziach
publikuje się kilka książek i setki artykułów rocznie.
Trudno jest
trafić ze sprawą Sądu Najwyższego. Rozpoznaje on rocznie ok. 75 spraw, co
stanowi ok. 1 % spraw wniesionych. Sędziowie mają
pełną dyskrecję w doborze spraw. Najbardziej prestiżowe firmy prawnicze
prowadzą praktykę spraw przed Sądem Najwyższym. Niedawno Reuters
opublikował raport „The Echo Chamber” z wiele mówiącym podtytułem „A small
group of lawyers and its outsized influence at the Supreme Court of the
United States”. Jest to analiza
tego, jaką przewagę mają tam prawnicy obsługujący wielki biznes, którzy niejednokrotnie
byli asystentami sędziów Sądu Najwyższego. W tym kontekście zrozumiałe jest, że
sprawa Bobby’ego Chena wywołała powszechne zainteresowanie w Ameryce. Pan Chen
nie mając pieniędzy, ani prawnika, i nie mówiąc biegle po angielsku złożył
samodzielnie wniosek do Sądu Najwyższego. Wniosek ten został przyjęty do
rozpoznania, po czym wnioskodawca … zniknął i nikt nie mógł go znaleźć. Ponieważ
Sąd nie mógł się z nim skontaktować sprawę umorzył. Wygląda na to, że po tym
zniknięciu kilka amerykańskich kancelarii ruszyło na poszukiwania klienta
pro bono, dzięki któremu będzie można
wpisać kolejną sprawę do listy spraw przed Sądem Najwyższym. Kilka dni temu bowiem
Bobby Chen odnalazł się, a ponowny wniosek o rozpocznie sprawy złożył jeden z
najbardziej uznanych praktyków występujących przed Sądem Najwyższy, były Solicitor General, Paul Clement (wniosek
jest całkiem nieźle napisany, o czy można się przekonać tutaj).
Wszystko to w
niewielkim stopniu przypomina polski Sąd Najwyższy, którego sędziowie są znani
praktycznie tylko w świecie prawniczym, a i to nie wśród wszystkich prawników. Orzeczenia
polskiego Sądu Najwyższego nie wywołują takich kontrowersji, ani komentarzy.
Różnica ta po części wynika z tego, że SCOTUS jest zarazem sądem konstytucyjnym,
więc rozstrzyga często sprawy, które mają wymiar polityczny i ideologiczny.
Ani jednak to, ani fakt, że prawo amerykańskie jest prawem precedensowym nie
wyjaśnia wszystkich różnic w społecznej wadze obu tych
instytucji. Pewne jest, iż gdyby w Stanach Zjednoczonych opublikowano nagrania
sugerujące, że sędzia sądu najwyższej instancji doradzał stronie w sprawie toczącej
się przed tym sądem i obiecywał przychylne jej rozpatrzenie, byłaby to afera o
najcięższym ciężarze gatunkowym, porównywalna z impeachmentem Prezydenta. Tymczasem analogiczna sprawa w Polsce nie została zauważona przez większość mediów. Nie można jednak narzekać. Może działalność
Sądu Najwyższego w Polsce nie jest tak glamour
jak działalność jego amerykańskiego odpowiednika, a standardy czasem szwankują,
ale za to 35%-40% skarg kasacyjnych zostaje w nim przyjętych do
rozpoznania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz