poniedziałek, 24 października 2011

PKP vs NIK

Ostatnio pisałem o postępowaniach zabezpieczających. Po kilku dniach mamy kolejny ciekawy przypadek takich spraw. W piątek Gazeta Prawna doniosła o kuriozalnym postanowieniu o udzieleniu zabezpieczenia.

Sąd Okręgowy w Warszawie zakazał Najwyższej Izbie Kontroli „na czas trwania postępowania podawania do publicznej wiadomości (...) wystąpienia pokontrolnego z 17 marca (...) oraz z 13 maja 2011 r.”. Zgodnie z artykułem opublikowanym w dzisiejszym wydaniu Gazety Prawnej w wystąpieniu pokontrolnym NIK wskazano, iż PKP zawarła skrajnie niekorzystną dla siebie ugodę sądową.

Orzeczenie to spotkało się ze słusznym oburzeniem dziennikarzy, którzy wskazują, iż ogranicza ono debatę publiczną. Bardzo krytycznie wypowiedział się o nim również uznany ekspert z zakresu prawa konstytucyjnego.

Warto zwrócić też uwagę na aspekt cywilistyczny tej sprawy. Otóż PKP żądając zabezpieczenia roszczenia o ochronę dóbr osobistych winna uprawdopodobnić istnienie tego roszczenia. Uprawdopodobnienie to nie jest możliwe, gdyż już na pierwszy rzut oka jasne jest, iż ono nie istnieje. NIK działał w oparciu o przepis art. 10 ustawy o NIK, zgodnie z którym Prezes Najwyższej Izby Kontroli podaje do wiadomości publicznej m.in. wystąpienia pokontrolne. Tym samym wyłączona jest przesłanka bezprawności zachowania NIK. Skoro działanie NIK nie jest bezprawne PKP nie przysługuje roszczenie o ochronę dóbr osobistych. Jest to wiedza, której należałoby oczekiwać od studenta I roku prawa.

Myśląc o tej sprawie cieszę się, że nie ma jeszcze w Polsce odpowiednika angielskich super-injuctions. Są to postanowienia, mocą których sąd nie tylko zakazuje publikacji na określony temat lub o danej osobie, ale ponadto zakazuje publikacji informacji o samym postanowieniu i o postępowaniu o udzielenie zabezpieczenia. Często narzeka się, że sądy polskie działają bardzo formalistycznie i nie wychodzą poza literalne brzmienie przepisów, a ja uważam, iż prędzej czy później jakiś sędzia uzna, że pomysł Anglików nie jest taki zły i nie ma przeszkód, żeby zastosować go w Polsce.

poniedziałek, 17 października 2011

Jak zmusić pozwanego do zawarcia ugody?


Gdyby spróbować określić, co w przypadku sporów o dużej wartości zazwyczaj decyduje o tym, iż powód zawiera ugodę na korzystnych dla siebie warunkach, należałoby w pierwszym rzędzie wskazać na postanowienia o udzieleniu zabezpieczenia. W postępowaniu zabezpieczającym na wniosek powoda sąd może, nawet jeszcze przed wniesieniem pozwu, zdecydować m.in. o zajęciu rachunków bankowych pozwanego, o ustanowieniu hipoteki na jego nieruchomościach, zakazaniu mu określonych publikacji, itp. Zabezpieczenie roszczenia często zmienia pozycję negocjacyjną stron. Z reguły jest bowiem tak, iż powód wnosi pozew, a pozwany gra na zwłokę licząc na zmęczenie przeciwnika. I rzeczywiście, po kilku latach intensywnej walki przed sądem pierwszej instancji lub w arbitrażu emocje towarzyszące wczesnemu etapowi sprawy często opadają, a bilans kosztów i czasu wskazuje, że lepiej odpuścić sobie dalsze prowadzenie sporu lub też, zgodzić się na zapłatę kwoty dużo niższej niż pierwotnie oczekiwana. W przypadku jednak, gdy sąd zabezpieczy roszczenie sytuacja zmienia się radykalnie. Gra na zwłokę niewiele daje pozwanemu, jeżeli ma on zamrożone kilka milionów złotych na rachunku bankowym lub gdy nieruchomość, na której chce wybudować nową fabrykę została obciążona hipoteką przymusową. W mojej praktyce wielokrotnie byłem świadkiem, gdy bardzo agresywni gracze szli na duże ustępstwa i podpisywali ugody uznając, iż dalsza obrona przed sądem stała się ekonomicznie bezsensowna.

Postępowania zabezpieczające są czasem bardzo medialne. Przykładem sprawy szeroko komentowanej w polskiej prasie jest spór dotyczący marki Tiger. Są też sprawy zabawne. Jak donoszą media Lady Gaga właśnie uzyskała postanowienie o zabezpieczeniu roszczenia. Udało jej się wstrzymać wydanie singla Lady Goo Goo, rysunkowej postaci z komputerowej gry dla dzieci. Tym samym Lady Goo Goo już przekonała się o mocy postanowień o udzieleniu zabezpieczenia.

czwartek, 6 października 2011

Pełnomocnik bez dokumentu pełnomocnictwa?

Niedawno PKPP Lewiatan zaproponowała, by w celu przyspieszenia postępowań sądowych znieść wymóg składania pełnomocnictw przez adwokatów i radców prawnych.

Pomysł ten spotkał się z pozytywnym przyjęciem niektórych praktyków.

Uważam, iż propozycja Lewiatana jest chybiona. Konieczność dołączenia do pozwu odpisu pełnomocnictwa nie jest wymogiem szczególnie uciążliwym. Bardziej uciążliwy jest wymóg opłacania opłaty skarbowej i ten rzeczywiście należałoby znieść (choć wątpię, by postulat zmniejszenia jakichkolwiek obciążeń fiskalnych mógł obecnie być spełniony). Samo zaś przedłożenie pełnomocnictwa nie zajmuje ani dużo czasu, ani też nie jest specjalnie kosztowne. Nie podzielam optymistycznego poglądu, iż można polegać na oświadczeniach zawodowych pełnomocników, co do ich umocowania. Niestety, praktyka sądowa wskazuje, iż „it’s a jungle out there”. Z faktu, iż pełnomocnik występuje w todze wcale nie można wnioskować, że składa prawdziwe oświadczenia. Skutkiem braku należytego umocowania jest nieważność postępowania. Propozycja Lewiatana otwiera drogę do tego, by po przegranej sprawie strona niezadowolona z jej wyniku zaczęła kwestionować umocowanie dotychczasowego pełnomocnika po to by uchylić niekorzystny wyrok. Bilans ryzyk i korzyści wynikających z proponowanej zmiany przemawia więc zdecydowanie przeciw niej.

Trudno też zrozumieć jaki związek z szybkością postępowania ma wymóg dołączania pełnomocnictwa do pierwszego pisma procesowego. Myślę, że dla wszystkich, którzy mają choćby sporadyczny kontakt z sądami cywilnymi i gospodarczymi oczywistym jest, iż główną przyczyną przewlekłości postępowań jest bezkrytyczne dopuszczanie dowodów zawnioskowanych przez strony (wynikające z nieznajomości sprawy lub też strachu przed uchyleniem wyroku przez sąd wyższej instancji) oraz traktowanie zasady koncentracji materiału dowodowego jako formuły pozbawionej jakiegokolwiek znaczenia.