niedziela, 29 maja 2011

Sąd Najwyższy: success fee zgodne z prawem


W wyroku 25 maja 2011 r. Sąd Najwyższy uznał za zgodną z prawem i zasadami współżycia społecznego umowę, na podstawie której adwokat uzgodnił z klientem wynagrodzenie w pełni zależne od wyniku sprawy (success fee) (sygn. akt II CSK 528/10).

Kontrowersje wynikają z okoliczności, iż zasady etyki obowiązujące adwokatów i radców prawnych zabraniają umawiania się na honorarium zależne wyłącznie od wyniku sprawy, a dopuszczają jedynie, by "dodatkowe honorarium" było zależne od sukcesu.

Uważam, iż takie ograniczenia są pozbawione jakichkolwiek merytorycznych podstaw (pisałem o tym na blogu w zeszłym roku). Dobrze się stało, iż Sąd Najwyższy nie uznał uregulowań zawartych w kodeksach etycznych za podstawę do kwestionowania umów miedzy prawnikami i klientami. Umowy przewidujące success fee służą bowiem i klientom i prawnikom. Klientom pozwalają na skorzystanie z usług prawników, na których w innym przypadku nie mogliby sobie pozwolić. Prawnikom zaś, za cenę zwiększonego ryzyka, pozwalają osiągnąć wyższe dochody. Trudno wskazać, kto na tym traci.

Żaden z argumentów za success fee nie przekonuje jednak przedstawicieli samorządu adwokackiego. "Rzeczpospolita" przytacza wypowiedź adw. Jerzego Naumanna, byłego prezesa Wyższego Sądu Dyscyplinarnego: "Wynagrodzenie na procent, ścisłe sprzęganie interesu klienta z własnym powoduje, że adwokat myśli o sprawie jak o swojej i skłania się ku wolnoamerykance albo chwytom jeszcze gorszym." Jest to argument często podnoszony w debacie na temat. W istocie jest to jednak najdziwniejszy argument, jaki można podnieść przeciwko success fee. Z istoty rzeczy adwokat czy radca powinien działać w interesie swojego klienta, a jego interes jest sprzężony z interesem klienta. Uznanie, że dodatkowe połączenie interesu klienta i adwokata poprzez success fee prowadzi do nadużyć i naruszenia prawa, opiera się na skrajnie pesymistycznej ocenie charakteru osób wykonujących zawody zaufania publicznego. Gdyby serio potraktować argument adwokatury trudno zresztą byłoby usprawiedliwić możliwość uzgodnienia dodatkowego honorarium w postaci success fee, którą dopuszczają obecne kodeksy etyczne.

piątek, 20 maja 2011

Czy pozwy zbiorowe będą narzędziem w walce klientów z deweloperami?


Na tym blogu kilkakrotnie wypowiadałem się krytycznie o regulacjach dotyczących pozwów zbiorowych w Polsce. Dotychczasowe zarzuty zasadniczo podtrzymuję, choć muszę przyznać, iż istnieje istotna kategoria spraw, w których pozwy zbiorowe mogą "zadziałać". Chodzi tu o spory pomiędzy konsumentami i deweloperami o zapłatę z tytułu wad nieruchomości wspólnej (dachów, klatek schodowych, parkingów, etc).

Problemy z "tradycyjnym" trybem

Dochodzenie tych roszczeń w "tradycyjny" sposób może napotkać na przeszkody. Przyjmuje się, iż co do zasady w takich sprawach z powództwem przeciwko deweloperowi nie może wystąpić wspólnota mieszkaniowa we własnym imieniu (gwoli ścisłości, dopuszcza się przelew na wspólnotę wierzytelności w stosunku do dewelopera i następnie złożenie pozwu przez wspólnotę, jako nabywcę wierzytelności, ale takie rozwiązanie też wywołuje problemy w praktyce). Uprawnieni do wystąpienia z roszczeniami są poszczególni właściciele lokali. Mogą oni jednak być niechętni do dochodzenia swoich roszczeń z uwagi na zbyt trywialne kwoty, lub też wręcz odwrotnie, z uwagi na zbyt wysokie kwoty, a w konsekwencji zbyt wysokie koszty sądowe. Zniechęcić może ich również konieczność zapłaty wynagrodzenia radcy lub adwokata.


Bez przelewu i bez opłaty

Pozew zbiorowy może rozwiązać te kłopoty. Nie ma potrzeby, by właściciele przelewali na kogokolwiek swoje wierzytelności. Reprezentant grupy występuje w imieniu wszystkich zainteresowanych właścicieli. Nie są oni stroną postępowania grupowego, a przyjęty tryb postępowania nie wymaga poświęcenia znacznej ilości czasu przez członków grupy. Ważne może być zwłaszcza to, że w przypadku pozwów zbiorowych opłata sądowa zmniejszona jest z 5 % do 2 % wartości przedmiotu sporu. Co więcej, jeżeli reprezentantem grupy będzie powiatowy/miejski rzecznik konsumentów jest on w całości zwolniony od opłat. Dodatkowo, w drodze wyjątku od ogólnej reguły, pełnomocnicy mogą w takich sprawach pracować tylko za success fee. Konsument może więc prowadzić proces nie ponosząc żadnych kosztów.

Jednolite roszczenia

Różnica pomiędzy tymi sprawami a większością innych spraw, które teoretycznie nadają się do rozpoznania w postępowaniu grupowym, polega na tym, iż w sprawach dotyczących wad nieruchomości wspólnej dużo łatwiej jest ujednolicić roszczenia. Spieszę wyjaśnić o co chodzi.

Ustawa o pozwach zbiorowych wymaga, by roszczenia były ujednolicone, tj. każdy członek grupy powinien żądać zapłaty przez pozwanego takiej samej kwoty pieniężnej. Jeżeli niemożliwe jest ujednolicenie wszystkich roszczeń, należy je ujednolicić co najmniej w 2-osobowych podgrupach. Jeśli zaś i to jest niemożliwe, pozwem zbiorowym można dochodzić tylko ustalenia odpowiedzialności pozwanego, ale już nie zapłaty przez niego pieniędzy. Najczęściej nie da się bez szkody dla członków grupy ujednolicić roszczeń. Tytułem przykładu można wskazać, iż w szeroko omawianej w mediach sprawie klientów BRE Bank zdecydowano nie ujednolicać roszczeń, a żądanie pozwu ograniczone jest do ustalenia odpowiedzialności banku.

W sprawach, o których mowa tutaj, każdemu z członków grupy przysługuje roszczenie w kwocie proporcjonalnej do jego udziału w nieruchomości wspólnej. Nietrudno więc zauważyć, iż sąsiedzi mieszkający w jednym pionie w bloku wybudowanym przez dewelopera będą z reguły mieli do dewelopera roszczenia o kwocie identycznej, lub bardzo zbliżonej do siebie. Tym samym nie ma większego kłopotu, by stworzyć podgrupy, w których roszczenia będą tej samej wysokości.

I jeszcze PR

Powyższe rozważania prowadzą do wniosku, iż pozwy zbiorowe mogą stać się popularnym narzędziem w sporach konsumentów przeciwko deweloperom. Jeżeli do tego dodać medialny oddźwięk informacji o pozwie zbiorowym, deweloperzy dbający o swój wizerunek powinni zacząć zastanawiać się jak sobie radzić z nowym problemem.

niedziela, 15 maja 2011

Litigation PR



W "Rzeczpospolitej" z 13 maja ukazał się ciekawy artykuł na temat "litigation PR", czyli zarządzania komunikacją z mediami w trakcie procesów sądowych. Autor artykułu, Robert Socha, twierdzi, iż w Polsce litigation PR praktycznie nie istnieje, a "niektórzy prawnicy próbują intuicyjnie stosować coś w rodzaju litigation PR" i podaje kilka przykładów mniej lub bardziej sprawnego amatorskiego litigation PR w wykonaniu pełnomocników stron.

Zgadzam się, iż w Polsce litigation PR jest w powijakach, choć uważam, że i u nas można znaleźć przykłady profesjonalnie prowadzonego i skutecznego litigation PR. Takim przykładem jest głośna sprawa dotycząca budynku Złota 44 budowanego przez ORCO. W sprawie tej ORCO udaje się konsekwentnie prezentować swoją "narrację" w mediach. Użyte są narzędzia nowoczesnego PR, takie jak blogi. Raz na jakiś czas udaje się wykreować "newsa", który choć zupełnie trywialny lub oparty na wątpliwych przesłankach merytorycznych wzbudza bezkrytyczną reakcję mediów. Przykładem pierwszego rodzaju wiadomości była informacja, iż Daniel Libeskind, projektant wieżowca, napisał list otwarty do Hanny Gronkiewicz-Waltz z prośbą o interwencję w Naczelnym Sądzie Administracyjnym. Przykładem drugiego rodzaju wiadomości była informacja o zapowiedzi pozwania Skarbu Państwa o 600 mln zł odszkodowania z tytułu zatrzymania budowy, czy też informacja, iż ORCO złożyło zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez mieszkańców sąsiedniego budynku.

Litigation PR miał zastosowanie w szeroko omawianej w ostatnim tygodniu sprawie prezesa i założyciela nowojorskiego funduszu hedgingowego Galleon oskarżonego o wykorzystywanie informacji poufnych (insider trading). Raj Rajaratnam zatrudnił agencję PR, która prowadzi stronę. Na stronie tej znaleźć można dokumenty prawne (pisma procesowe, protokoły, opinie etc), analizy ekonomiczne i polityczne, zarówno pisemne, jak też w formie filmów, zdjęcia, kalendarz zdarzeń, link do Twittera, etc. 11 maja Raj Rajaratnam został uznany za winnego przez ławę przysięgłych. Jego PR-owcy utrzymują jednak, że sprawy idą w dobrym kierunku. Na prowadzonej przez nich stronie można znaleźć następujące oświadczenie: "This is only round one. We are going to take an appeal of this conviction. We started out with 37 stocks and we are down to 14. The score is 23-14 in favor of the defense. We will see you in the second circuit."

sobota, 7 maja 2011

Cross-examination. Jak przesłuchiwać świadków



Znaczna część spraw cywilnych i gospodarczych wymaga przeprowadzenia dowodów z zeznań świadków i stron. Jednym z najtrudniejszych zadań stojących przed prawnikiem występującym w takich sprawach jest przesłuchanie świadków powołanych przez drugą stronę oraz przesłuchanie drugiej strony. Najczęściej osoby te są nieprzychylnie nastawione do przesłuchującego, starają się ukrywać fakty niekorzystne dla siebie lub swojej strony. Nierzadko ich zeznania są uzgodnione między sobą, czasami z pomocą prawnika reprezentującego drugą stronę. Bywa też tak, iż osoby te kłamią. Prawnik przesłuchujący takie osoby musi wykazać się dużym kunsztem, by obnażyć luki w zeznaniach, sprzeczności między nimi lub też by udowodnić niewiarygodność świadków.

W anglosaskich systemach prawnych przesłuchanie świadka drugiej strony określa się jako cross-examination. Zagadnieniu temu poświęca się bardzo dużo uwagi. W Internecie znaleźć można liczne publikacje na temat tego jak przesłuchiwać świadków w formie książek, artykułów, blogów, czy nawet filmów na YouTube. Zupełnie inaczej sprawa wygląda w Polsce. W trakcie edukacji uniwersyteckiej oraz w trakcie aplikacji radcowskiej i adwokackiej temat ten jest nieobecny, lub traktowany jest marginalnie. Od strony naukowej zagadnieniem tym interesują się chyba wyłącznie specjaliści z zakresu kryminalistyki. W rezultacie wśród polskich prawników wiedza o tym jak przesłuchiwać nieprzychylnych sobie świadków oparta jest najczęściej na poradach udzielonych przez starszych kolegów w trakcie pierwszych lat kariery zawodowej (jeżeli oni mieli w tym zakresie coś do przekazania), ewentualnie o własne doświadczenia, intuicję i szczątkowe lektury.

Właśnie jestem w trakcie lektury jednej z najnowszych publikacji na ten temat – "Cross-Examination Handbook. Persuasion, Strategies and Technics". Książka skierowana jest do praktyków, zawiera liczne przykłady i porady praktyczne, i w przeciwieństwie do większość książek prawniczych, czyta ją się z prawdziwą przyjemnością.

Ciekawym wprowadzeniem do tematyki cross-examination jest analiza przesłuchania Hermanna Goeringa w trakcie procesu norymberskiego. Przesłuchanie Goeringa przez Roberta H. Jacksona (wówczas sędziego Sądu Najwyższego USA) uznawane jest za „najgorsze cross-examination w historii”. Przesłuchanie to można również obejrzeć na YouTube.