wtorek, 5 stycznia 2016

BIGLAW




W tym roku mija 10 lat od czasu gdy rozstałem się z Biglaw. Przez 6 lat pracowałem w warszawskim biurze jednej z firm londyńskiego Magic Circle. Była to moja pierwsza praca po studiach. Nauczono mnie tam jak ważna jest rzetelna analiza prawna każdej sprawy, dbałość o szczegóły, klarowność wypowiedzi, jasna komunikacja z klientami oraz dopasowanie do ich potrzeb i wiele innych cennych rzeczy. Praca ta miała też ciemne strony – absurdalnie długie godziny pracy, ciągłe rozgrywki między partnerami i prawnikami, idiotyczne polecenia z centrali i rzecz dla mnie najgorsza – wykonywanie zadań nie dających żadnej intelektualnej satysfakcji, jak na przykład opisywanie przez kilka tygodni dokumentów spółki w ramach due dilligence przed transakcją M&A.

O ile wiem doświadczenia pracy w polskim Biglaw nie przełożyły się na żaden utwór literacki, ani filmowy. Jeśli ktoś szuka niezamierzonej parodii opisu pracy w kancelarii, to polecam np. „Kasację” autorstwa „polskiego Johna Grishama” czyli Remigiusza Mroza. Z filmowcami jest jeszcze gorzej. Chyba nikt z rodzimych filmowców nie zadał sobie trudu, żeby dowiedzieć się jak wygląda praca prawnika. Dopóki któryś z członków palestry nie napisze dobrej powieść lub scenariusza pozostaje wybór między polskimi gniotami, takimi jako „Prawo Agaty” i produkcjami amerykańskimi jak np. „Michael Clayton, lub książka, o której piszę poniżej.

W zeszłym roku ukazała się debiutancka powieść „BIGLAW” napisana przez byłą nowojorską prawniczkę Lindsay Cameron. Jest to historia Mackenzie Corbett, prawniczki pracującej w fikcyjnej kancelarii Freedman & Downs (F&D), która jest jedną z nowojorskich „mega-firm” zatrudniających ponad 500 prawników, gdzie młodzi prawnicy na wejściu zarabiają rocznie 200.000 dolarów na rok. Mackenzie jest absolwentką wydziału prawa Uniwersytetu Georgetown. Jest młoda, ambitna, inteligentna i wrażliwa. Dwie ostatnie cechy są przeszkodą w akceptacji otaczającej ją rzeczywistości.

Mackenzie poznajemy w trakcie drugiego roku jej pracy w F&D. Pracuje nad dwiema transakcjami jednocześnie. Pierwsza to nabycie sieci hoteli Highlander Hotel and Resorts dla funduszu private equity Pegasus. Partner prowadzący Ben Girardi daje jasno do zrozumienia, że Mackenzie będzie musiała spiąć wielomiliardową transakcję w terminach wymagających od niej nadludzkiego wysiłku. Jakby tego było mało, Mackenzie zaczyna równolegle pracę nad drugą transakcją, nabyciem spółki Falcon Mobility, pod nadzorem socjopatycznego partnera Saula Sievera. Oto sylwetka Saula:

Saul Siever had something extra – he was a sadist. He actually derived real pleasure from the torture he inflicted. Rumor had it that the only time Saul could be seen with a smile on his face was after he yelled at someone. Particularly if he brought them to tears. It was well-established firm lore that he once threw a stapler at the cleaning lady for moving his beloved ficus plant while vacuuming. It hit her in the back of the head and drew blood. Apparently after the settlement the partnership requested that he be put on medication. Whatever medication he was taking didn’t seem to stifle his ongoing atrocities against associates, though. “They can’t make a mediation strong enough to give that monster an empathy gene,” I remember an associate slurring after one too many margaritas at a Cino-de-Mayo party. He had a client list that rivaled those of the top partners in the city, and because of it, the firm ignored all the ways in which he was a severe liability.

Nad transakcją Falcon Mobility pracuje również starsza prawniczka  Sarah Clarke. Sarah ma być oficjalnie mentorem młodszej Mackenzie, a w rzeczywistości jest jej główną konkurentką w walce o prestiżowy staż (secondment) u klienta F&D i szczerze nienawidzi Mackenzie.

Mackenzie nie oszczędza się w pracy. Często pracuje bez przerwy na sen. Czasami śpi po trzy godziny na dobę. Tak wygląda typowy dzień (lub noc) jej pracy:

I’d been up for twenty-six hours straight. My eyes were burning and my deodorant had long since ceased to be effective.

Nawet gdy uda jej się wyjść z pracy, musi ciągle sprawdzać swoje Blackberry:

Scanning my inbox, a wave of choking panic suddenly washed over me. Ben had emailed at 2:14 A.M. He needed to see a summary of the supply agreement between Serta Mattresses and Highlander Hotels. ASAP.

Oh, fuckity fuck. It was like someone threw a bucket of ice water on me. “ASAP” was the absolute kiss of death in Biglaw. No matter how quickly you respond, it is never ASAP enough. Judging from the tone of Ben’s email, he fully expected that I should be in the office, able to fill his request immediately.

Bohaterce ledwo udaje się wynegocjować jeden dzień wolny do pracy, w święta Bożego Narodzenia, a i tak część tego dnia musi poświęcić na poszukiwanie faksu w rodzinnym miasteczku swoich rodziców, by przesłać do hotelu w Meksyku kopię umowy partnerowi F&D, który tam spędza święta.

Mackenzie zdaje sobie sprawę jak taki tryb życia odbija się na jej kondycji. Tak opisuje spotkanie ze studentami, którzy odbywali letnie praktyki w F&D:

Is this how I used to look? I wondered, studying their fresh faces with annoyance and fascination. No glassy eyes from long, obedient hours staring at a computer screen. No physical signs of prolonged sleep deprivation. A few of them even had a summer tan. A tan is practically forbidden in Biglaw. It shows you’re spending too much time outside the office. Maybe even have a hobby. They had no idea what was in store for them, just as I hadn’t. Like war, Biglaw is something that has to be experienced firsthand to truly be understood.

Bohaterka pracuje w dziale corporate, który jest najbardziej prestiżowym departamentem F&D. Jej praca w znacznej części polega na przeglądaniu i opisywaniu dokumentów w ramach due diligence. Szybko zdaje sobie sprawę z tego, że to czego uczono jej na studiach ma niewielki związek z jej praktyką:

The first time a senior associate dumped a pile of documents on me and asked me to tell him if there was anything “relevant” in them, it was Sadir who had walked me through the ins and outs of due diligence. I’d spent three years at law school memorizing the rules of evidence, countless Supreme Court decisions, and the details of negligence law, but had been left woefully unprepared for the work of a Corporate first year associate. When I was still in college, Georgetown law students, recognizing their lack of real-world skills in a lackluster economy, had pushed for classes that were more practical. The faculty response had been, “We’re teaching the Law, not training lawyers.” The Ivory Tower prevailed, and at the time I understood their position – law school isn’t a trade school. But at F&D, I often found myself wishing the classes I’d taken in school had been just a little more useful.

„BIGLAW” pełna jest inteligentnych i dowcipnych opisów praktyk i zwyczajów panujących w wielkich firmach prawniczych. Oto scena, w której jeden z głównych partnerów instruuje pozostałych prawników jak mają rozliczać czas poświecony na transakcję nabycia sieci hoteli Highlander:

Vincent laid his palms flat against the conference room table and slowly slid them back and forth, a tiny smirk breaking across his face. “They want this, guys – let me be crystal clear about that. Cost is not an issue. If you are in the shower thinking about this deal, bill it. If you are away from your desk, but have a Highlander document on your computer screen, bill it.”
“If you’re fucking your mistress in a Highlander Hotel, bill it,” Waldorf called out. I mentally rolled my eyes. The only shocking thing about his statement was how unshocked everyone in the room was.

Lindsay Cameron tak opisuje typową dla Biglaw hierarchię biurową i jej symbole:

If anyone wanted to discern the pecking order, all they had to do was look at the offices. Partners had the biggest offices with the best views and the partners that brought in the most business were rewarded with a corner office. In the corporate department, associates called them the "four corner" partners. They were the top rainmakers, the partners who enjoyed the bulk of the profits, while the other partners, the service partners," sweated it out in the trenches. After the "service partners" came the senior associates, who had their own offices. Next were the junior associates, who shared an office with another junior associate.

Typowe relacje między prawnikami poniżej poziomu partnera wyglądają zaś tak:

Derek Boyle (…)  was an eighth year associate who was “riding his ponies to partnership,” which meant he staffed deals heavily with junior associates, had them do all of the work, and then took all of the credit. Brian Gambrill, on the other hand, was a seventh year associate famous for emailing associates while they were on vacation and demanding an immediate response. According to Brian, vacation was no excuse for not continually checking your Black-Berry.

Autorka demaskuje propagandę i hipokryzję stanowiące nieodłączną część etosu Biglaw:

The newest thing in Biglaw propaganda was to have an "associates committee" that supposedly dealt with associate satisfaction issues. In reality, the committee would meet with the partners once a month and suck up to them by telling them they were all doing a bang-up job and the associates were blissfully happy. What associate would risk saying anything to the contrary? No one. Then the committee would institute something like "Jamba Juice Fridays," and somehow this was supposed to miraculously increase morale. Like a free Jamba Juice made up for our indentured servitude.

W historii Mackenzie pojawia się wątek kryminalny, dotyczący zarzutów insider trading. Nie będę tu jednak opowiadał przygód bohaterki, aby nie popsuć zabawy tym, którzy mają zamiar przeczytać książkę. Zważywszy ile znajomych motywów rozpoznaję w tej historii wydaje się, że wiele cech Biglaw ma charakter uniwersalny, niezależnie od tego czy historia dzieje się Nowym Jorku, Londynie czy Warszawie. Najlepszym podsumowaniem pracy w Biglaw są słowa kolegi Mackenzie wypowiedziane w finale powieści:

Wake up and smell the Prozac, Mackenzie. No one in Biglaw is happy. Not even the guys making the biggest money. We work for morally bankrupt clients who squabble over pedantic bullshit, and the firm throws booze and money at us so we don't notice the fact that we have no personal life.

2 komentarze:

  1. Wolno rozumieć, że Magda M. Magdą M, ale Michael Clayton to jednak jest ok? Bo mi się podobał niezwykle... (MM nie oglądałem).

    OdpowiedzUsuń
  2. "Michael Clayton" jest w bardzo ok

    OdpowiedzUsuń