Sąd Najwyższy uznał niedawno, że udzielenie sakramentu będącemu w śpiączce ateiście narusza jego wolność sumienia i jest podstawą do żądania zadośćuczynienia. Sprawa ta jest ciekawym przykładem przenoszenia „wojen kulturowych” do polskich sądów. Takich spraw jest więcej, np. sprawa Alicji Tysiąc przeciwko wydawcy Gościa Niedzielnego (temat główny: aborcja), sprawa wrocławskich licealistów przeciwko prof. Ryszardowi Legutce (temat główny: symbole religijne w sferze publicznej), czy sprawa parlamentarzystów Twojego Ruchu dotycząca usunięcia krzyża z sali obrad Sejmu (temat główny: symbole religijne w sferze publicznej). Schemat tych spraw jest identyczny. W każdej z nich strona powodowa domaga się ochrony dóbr osobistych – wolności sumienia, dobrego imienia, prywatności itp. W istocie jednak chodzi nie tyle o ochronę dóbr osobistych, co o potwierdzenie autorytetem władzy sądowej ideologicznych poglądów powoda. Chodzi więc o to, by to sądy przyznały, że poglądy te są słuszne, a poglądy osoby pozwanej zasługują na oficjalne potępienie i nie mieszczą się w granicach tego, co w debacie publicznej można głosić. Każda z tych spraw jest szeroko komentowana w mediach. Czasami powodom udaje się osiągnąć zamierzony cel. W sprawie Alicji Tysiąc sąd określił artykuł w Gościu Niedzielnym jako „język nienawiści”. Czasami kończą się klapą, jak w przypadku pozwu posłów związanych z ugrupowaniem Janusza Palikota. Nawet jednak sprawy przegrane w sądach nie są w istocie przegrane – przez kilka miesięcy powód występuje w mediach, żali się na doznane krzywdy, przybiera rolę obrońcy praw uciśnionych przez konserwatywny establishment, Kościół, patriarchat etc. Po przegranej zawsze może się odgrażać, że są jeszcze sądy w Strasburgu.
Nie dać się
wciągnąć
Z punktu widzenia
interesu publicznego powyższy trend jest niepokojący. Sądy nie są powołane do
rozstrzygania sporów światopoglądowych. Sędziowie nie mają narzędzi do
rozstrzygania takich sporów. Przepisy dotyczące ochrony dóbr osobistych są
sformułowane w sposób ogólny i nie dają żadnej wskazówki sędziom
rozstrzygającym takie sprawy. Sędziowie nie powinni pozwalać wciągać się w
ideologiczne spory. Najlepsze co mogą zrobić, to ocenić jaka jest istota sporu
– czy sąd ma do czynienia rzeczywiście z osobą pokrzywdzoną, czy też kimś, kto
pozew wniósł działając by promować swoje ideologiczne poglądy, lub też poglądy
jakiejś fundacji, partii, czy środowiska politycznego. Sądy oczywiście nie mogą
pozwu odrzucić z uwagi na fakt, że sprawa ma charakter ideologiczny. Mogą za to
– uznając, że istota sporu jest inna niż wskazana w pozwie - podejść do takich
sprawy ostrożnie, ze sceptycyzmem traktując twierdzenia pozwanego o
pokrzywdzeniu. Podkreślam, z rezerwą, nie zaś z góry przyjętym nastawieniem, że
pozew należy oddalić. Nie można bowiem wykluczyć, że po pierwsze ocena ta
będzie w trudna i sąd może się pomylić, a po drugie, że w konkretnej
sprawie element ideologiczny i element osobistej krzywdy mogą występować obok
siebie. W takiej ocenie kluczową rolę odgrywa zdrowy rozsądek. Jeżeli, tak jak
w sprawie, o której wspomniałem na początku ateista domaga się zadośćuczynienia
za bycie przedmiotem czysto symbolicznych praktyk religijnych których nie
obejmował swoją świadomością to oczywistym jest, że mamy do czynienia z
poważnym nadużyciem przez powoda przepisów o ochronie dóbr osobistych. Warto
też pamiętać, że w sprawach, o których tu mowa dobra powoda wchodzą w konflikt
z chronionymi prawem dobrami pozwanego, najczęściej z wolnością słowa. Wskazane
byłoby, gdyby sądy jako zasadę uznawały pierwszeństwo wolności słowa nad
subiektywnym przekonaniem powoda o doznanej krzywdzie.
Opłakane
skutki
Artykuł ten został opublikowany w
Rzeczpospolitej w dniu 29 stycznia 2014r.