poniedziałek, 21 maja 2012

Fakty, nie prawo


W jednej ze spraw arbitrażowych, którą prowadziłem kilka lat temu arbitrem przewodniczącym był znany profesor zaliczany do grona najwybitniejszych polskich cywilistów. Spór dotyczył rozliczeń z tytułu umowy o roboty budowlane. Rozstrzygnięcie sprawy zależało w głównej mierze od ustalenia kwestii technicznych związanych z prawidłowością projektu architektonicznego i prac budowlanych. Niestety, arbiter przewodniczący miał awersję do faktów. W trakcie posiedzeń było jasne, że profesor nie zapoznał się materiałem dowodowym przestawionym przez strony. Strony spierały się o przyczyny opóźnienia w wykonaniu robót budowlanych, a superarbiter nie znał podstawowych faktów. Nie pozwalał przedstawiać sobie  jakichkolwiek  rysunków, czy schematów, które obrazowały gdzie (na budowie) leżał problem. Postępowanie toczyło się niemrawo i chaotycznie, a profesor ożywiał się tylko wtedy, kiedy omawiano kwestie prawne. Nie zapomnę, jak w trakcie jednej z rozpraw profesor przerwał po mój wywód i wyraźnie zaintrygowany zapytał „Aha, czyli uważa Pan, że doszło do obiektywizacji przesłanek odpowiedzialności?”

Pan profesor nie jest jedynym znanym mi prawnikiem, który kocha prawo i nie cierpi faktów. Fakty są trudne. Zrozumienie faktów wymaga wysiłku. Przez fakty trzeba przedrzeć się w każdej sprawie od nowa. Niechęć do faktów zaczyna się zapewne już na studiach. Jeśli mamy szczęście to w trakcie studiów uczymy się konstrukcji prawnych, metod rozumowania prawniczego, ale nie tego w jaki sposób zebrać, przeanalizować i zrozumieć fakty. Niewiele pomagają w tym zakresie aplikacje. Efektem tego jest ogólna pogarda dla faktów. Część uzasadnienia wyroku, która dotyczy faktów jest najczęściej najsłabsza. Sędziowie lubią „ślizgać się” po stanie faktycznym, wybiórczo traktować materiał zebrany w sprawie. Większość subtelności w zeznaniach świadków i stron gubi się najpierw w protokole dyktowanym przez sędziego, a potem w uzasadnieniu wyroku. Niechęć do faktów charakteryzuje też zawodowych pełnomocników. Wielu z nich mogłoby podpisać się pod słowami znanego adwokata, który mówił, że patrzy w przepis, a nie czyta akt, bo „akta zaciemniają obraz sprawy”.

Na pociechę można dodać, że problem ten dotyczy nie tylko prawników polskich, lecz również prawników wychowanych w tradycji prawa cywilnego w innych krajach. Tak jeden z amerykańskich prawników opisał swoje pierwsze doświadczenia z prawnikami francuskimi w trakcie postępowania arbitrażowego w Paryżu:

“They were very insular. I thought that they had a very fixed set of prejudices. A lot of them were contrary to American legal training. Like totally gave lip service to the facts, just kind of assumed they knew the facts. They would make off-the-cuff judgments as to who was right or wrong based on who they had lunch with last week and told them something. I just was very upset with them…. [T]hey were very strong on the law. The trouble was they would get off on a debate on the law, and you could lose them for days. And they’d get involved in internecine fights with each other over some esoteric interpretation of French law which was applicable in my case, because it was Algerian law, which was really French law. And you’d have to pull them back. It was like a ringmaster in a circus with a whip trying to get them back to pay attention to what was really going on. And they wouldn’t pay attention to the facts.” (za: Y. Dezalay, B.G. Garth, Dealing in Vitrue, The Chicago University Press, 1996, s. 107)

Od lat 70. XX wieku arbitraż międzynarodowy bardzo się „zamerykanizował”. Nie mam wątpliwości, że i w Polsce górą będą anglosaskie standardy. Opieranie strategii procesowej na retorycznych chwytach i abstrakcyjnych wywodach na temat konstrukcji prawnych to zdecydowanie za mało by być skutecznym. Kto chce wygrywać procesy dla swoich klientów albo mieć opinię rzetelnego sędziego lub arbitra powinien przeprosić się z faktami.

3 komentarze:

  1. Łukasz Bąk21 maja 2012 12:29

    Często mechaniczne stosowanie prawa, bez rzetelnego względu na fakty, doprowadza do po prostu niesprawiedliwych rozstrzygnięć. Jest to szczególnie bolesne w sporach gospodarczych, w których zdarza się, że sąd nie wnika w istotę prowadzonego przez strony biznesu oraz jego wpływu na racje stron w sporze, nie chce lub nie ma czasu zrozumieć istoty łączących strony relacji profesjonalnych. To moim zdaniem cały czas jest duże pole do popisu dla pełnomocników. Zgadzam się bowiem, że istotą wygrywania spraw nie jest znajomość prawa, ale umiejętność właściwego zobrazowania istotnych faktów, z których często wynika po prostu kontekst słusznościowy sprawy, przesądzający o zwycięskiej batalii.

    OdpowiedzUsuń
  2. Całkowicie zgadzam się z aktorem - fakty traktowane są po macoszemu, więc jeśli nie pasują do teorii to zmienia się fakty. Ostatnio brałem udział w postępowaniu karnym, gdzie sąd I instancji słusznie stwierdził, że osoba która przez dwa lata, mając swoją normalną pensję na poziomie kilku tysięcy złotych, kradnie dodatkowo z zakładu pracy 20 tysięcy złotych miesięcznie, czyni sobie z przestępstwa stałe źródło dochodu. W postępowaniu apelacyjnym, ponieważ sądowi odwoławczego taka koncepcja nie pasowała do rozstrzygnięcia, zmienił ustalenia sądu I instancji i napisał "Nie są właściwe ustalenia sądu I instancji, iż oskarżona uczyniła sobie z przestępstwa stałe źródła dochodu, gdyż tak nie było" (sic!) Na tym się zakończyło uzasadnienie takiej oceny stanu faktycznego. Klient poczuł się jak uderzony w twarz. Rzecz jasna kasacja nie przysługuje...

    OdpowiedzUsuń
  3. Są pewne jaskółki nadziei. W WSA w Warszawie w sprawach skarg na plany zagospodarowania przestrzennego sędziowie zaczynają zarządzać rozpytki w urzędzie gminy, kto się najlepiej zna na konkretnym planie, a następnie wzywają do obowiązkowego stawiennictwa.
    Kilka lat temu miałem również do czynienia z trudną i ciekawą sprawą w NSA (zatwierdzenie planu ruchu zakładu górniczego), w której cały skład sędziowski zadawał sobie widoczny trud, aby zrozumieć materię procesu.

    OdpowiedzUsuń