poniedziałek, 8 października 2012

Nos ministra


Poniżej mam zaszczyt opublikować artykuł doktora Arkadiusza Radwana, adwokata, Prezesa Instytutu Allerhanda. Jest to „wersja reżyserska” artykułu, który równolegle został opublikowany na łamach „Rzeczpospolitej”.

Poglądy autora są mi bliskie. Skrajny formalizm, przedkładanie wykładni językowej ponad inne metody wykładni i nieliczenie się z praktycznymi konsekwencjami wydawanych orzeczeń i decyzji uważam za podstawowe problemy w stosowaniu prawa przez sądy i organy administracji publicznej w Polsce.

Słowa ministra Gowina o tym, że "ma w nosie literę przepisów, ważny jest ich duch" wywołały żywiołową reakcję. Dominowały głosy oburzenia i nawoływania do dymisji szefa resortu sprawiedliwości. Od początku zresztą minister Gowin jest dość wygodnym obiektem ataków: a to że nieprawnik, a to że ideolog, a to że radykał, a to że zewnętrznych doradców zatrudnia poza trybem zamówień publicznych, teraz zaś za „aferę nosową”.

Ta ostatnia uświadomiła mi, jak wielu mamy w kraju fachowców od wykładni prawniczej. Interesujące, że wiele „eksperckich” głosów pochodziło od osób nie mających ani wykształcenia ani doświadczenia prawniczego – tych samych, którzy byli wcześniej zatroskani, że na czele resortu sprawiedliwości stanął nieprawnik.

Litera i wykładnia

Co i jak powiedział minister? Zacznijmy od tego, „co?”. Ja usłyszałem, że opowiedział się za prymatem wykładni funkcjonalnej nad wykładnią literalną. Bardzo słusznie zresztą, ponieważ formalizm prawniczy przejawiający się w egzegezie warstwy językowej tekstu prawnego z pominięciem analizy celowościowej jest przejawem anachronizmu właściwego słabiej rozwiniętym kulturom prawnym. Podczas rocznego stażu na  uniwersytecie nowojorskim – a był to jeden z najbardziej inspirujących intelektualnie okresów w moim naukowym życiu – nie przypominam sobie, aby choć jedna poważna dyskusja dotyczyła wykładni literalnej tekstu prawnego. Nie przypominam też sobie, abym spotkał tam kogokolwiek, kto myliłby wykładnię celowościową z ideologią, a tego rozróżnienia zdają się nie dostrzegać niektórzy komentatorzy, którzy sięgnęli po dyżurny „argument ideologiczny”. Swoją drogą tym właśnie argumentem szafują najszczodrzej ci akurat polemiści, którzy sami reprezentują bardzo wyrazistą identyfikację ideologiczną. Trudno uznać ich zatem za wiarygodnych. Podobnie trudno nie zauważyć, że antyczna Temida ma zawiązane oczy a nie zatkany nos.

Między regułami a standardami

Teraz „jak” wypowiedział się minister? Niefortunnie. Tu zgoda. Sam minister zresztą za formę przeprosił. Trudno jednak nie zadumać się nad faktem, że większość komentatorów wychwyciła jedynie wątek laryngologiczny, pomijając sedno wypowiedzi ministra. Co było sednem? Że polskie prawo cierpi na przerost litery nad duchem.

Być może niektórzy krytycy ministra Gowina nie słyszeli o długoletniej debacie „rules vs standards”, czyli dyskusji o prawodawstwie posługującym się w różnym stopniu bądź to szczegółowymi normami (rules), bądź też klauzulami generalnymi (standards). Wszędzie na świecie prawo stanowi pewien kompozyt obu tych elementów, jednakże ich nasilenie i rola bywają różne w zależności od kultury prawnej i tradycji orzeczniczej. Obserwacją pozyskaną przez badaczy ta, że w krajach posiadających ustrój demokratycznego państwa prawa efektywniejsze są standards, podczas gdy rules lepiej spełniają swoją rolę w ustrojach autorytarnych oraz krajach silnie skorumpowanych, gdzie stanowią barierę ograniczającą samowolę działań władzy. Czy zatem krytyczni wobec słów Gowina komentatorzy dają w ten sposób wyraz swojemu przekonaniu, że Polska jest dziś rządzona autorytarnie, albo że autorytaryzm nam zagraża? Straszenie widmem „IV RP” odczytuję jako wyraźną w tym kierunku sugestię. Podkreślmy dla jasności: w żadnej mierze nie namawiam do osłabienia czujności, przeciwnie, mam głęboką świadomość, że ustrój oparty na wolności i realnym trójpodziale władz nie jest dany raz na zawsze, a początek ograniczania demokratycznych zasad zazwyczaj przychodzi niepostrzeżenie, albo pod szczytnymi celami. Trzeba tylko pamiętać, że wszystko ma swój koszt, że idee mają konsekwencje i że trzeba znać miarę w podgrzewaniu polemicznej dyskusji.

Gradacja zagrożeń

Jako obywatel, ale też jako adwokat i jako menedżer żyjący w Polsce AD 2012 bardziej aniżeli urzędniczego ekscesu i urzędniczego aktywizmu, boję się dziś urzędniczej bezmyślności i urzędniczego oportunizmu. Nie ma takiej bezmyślności ani takiego oportunizmu, których  by się nie dało uzasadnić w świetle obowiązujących przepisów. Proszę zapytać o ich doświadczenia przedsiębiorców, proszę zapytać o nie obywateli-„klientów” wymiaru sprawiedliwości. 

Komentatorzy słów Gowina wyrażają obawę, że pouczeni ministerialnym precedensem przestępcy  będą teraz tłumaczyć przed sądem, że mając w nosie literę prawa pozostają w dobrym towarzystwie –  postępowali przecież zgodnie z instrukcjami ministra sprawiedliwości. Pomimo dużej nośności felietonistycznej, trudno brać taki scenariusz na poważnie – chyba nikt nie chce poważnie twierdzić, że swoją niefortunną wypowiedzią minister Gowin stworzył w prawie nową okoliczność ekskulpacyjną, egzoneracyjną albo kontratyp? Natomiast całkiem poważnie obawiam się, że już dziś niemała część urzędników aparatu administracyjnego oraz sądownictwa „ma w nosie” ducha prawa - to dla piastunów urzędniczych czy sędziowskich stanowisk znacznie mniej ryzykowna postawa, a dla obywateli i przedsiębiorców – bardzo kosztowna. Niestety trudno to tę indyferencję wobec ducha prawa zmierzyć i równie trudno zrobić zeń medialnego newsa, może poza jednym dniem w roku, kiedy ogłaszane są wyniki badania Banku Światowego „Doing Business”., wtedy wszyscy przypominają sobie, że prawo i instytucje w Polsce działają gorzej, niż powinny. Bardzo wiele spraw sądowych i administracyjnych dałoby się załatwić lepiej i szybciej już przy obecnych procedurach, tj. przy obecnej literze prawa. Ale nie są tak załatwiane. Dlaczego? Może chodzi o ducha? Albo o brak woli? Często o jedno i drugie.

Nos do ludzi

Czy ministrem sprawiedliwości musi być prawnik? Pozostający w tym przekonaniu powinni być zadowoleni, że władzę nad polską piłką nożną sprawuje znakomity zresztą niegdyś piłkarz… Pozwolę sobie przypomnieć przy tej sposobności, że jeden z wybitniejszych amerykańskich prezydentów był aktorem. Według anegdoty, na początku kadencji Ronald Reagan zwołał swoich współpracowników i doradców i przemówił do nich tymi mniej więcej słowami: „mamy w kraju wysokie bezrobocie, wysoką inflację i niski wzrost gospodarczy – weźcie coś z tym zróbcie”. Minister Gowin nie jest prawnikiem, ale odnoszę wrażenie, że ma dobrego – nomen omen – nosa do współpracowników i doradców. Sprawę zatrudnienia jednego z nich bada CBA. Myślę, że oficerowie CBA powinna zapytać ludzi z branży doradczej – usłyszeliby, że Mirosław Barszcz pracuje na stawkach dumpingowych.

Uprzedzając szafarzy argumentów „wykształceniowych” oraz „ideologicznych” pozwolę sobie ujawnić, że moje powyższe poglądy wyrażam z pozycji obserwatora, który posiada wykształcenie prawnicze, jest adwokatem, ma dość długie doświadczenie menedżerskie, a swoje przekonania, które ktoś z polemistów mógłby zechcieć określić mianem ideologicznych, wywodzi z nauki, zwłaszcza zaś z ekonomicznej analizy prawa – nurtu, którego prominentni przedstawiciele doczekali się dwóch nagród Nobla w dziedzinie ekonomii. Niestety przyznaję się do braku wykształcenia dziennikarskiego, ale na szczęście – również dla wielu moich polemistów – zawód dziennikarza jest zderegulowany. Żeby jednak ułatwić nieco zadanie oponentom na koniec jedno zdanie, które ktoś może zechcieć uznać za ideologiczne – wolę żyć w kraju, w którym rząd dokonuje (interwencyjnych) skupów idei (np. od Mirosława Barszcza), niż skupów wieprzowiny.

Autor: Dr Arkadiusz Radwan

Od autora: Artykuł stanowi wyraz jedynie prywatnych poglądów autora i nie powinien być utożsamiany ze stanowiskiem żadnej z instytucji, z którymi jest związany.

3 komentarze:

  1. Wydaje się, że pojęcie "ekonomiczna analiza prawa" nie jest znana w świecie polityki. Ale to domena nie tylko polityków. Wielu prawników też chyba nie wie o co chodzi.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Anonimowy

    Może to i dobrze. Trudno mieć zaufanie do koncepcji, której już nazwa wprowadza w błąd. Dlaczego tego po prostu nie nazwać "neoliberalna analiza prawa"?

    OdpowiedzUsuń
  3. A może prościej będzie: "Analiza skutków wprowadzania prawa"? Wszyscy to zrozumieją. Tak czy owak brak tego w Polsce w takim kształcie w jakim byc powinno.

    OdpowiedzUsuń