Sędzia Sądu Najwyższego USA, Felix Frankurter w uzasadnieniu wyroku w sprawie Indianapolis v. Chase Nat'l Bank z 1941 roku napisał zdanie, które jest cytowane przez kolejne pokolenia amerykańskich prawników: “Litigation is the pursuit of practical ends, not a game of chess.” (Spór sądowy służy osiąganiu praktycznych celów, nie jest to partia szachów).
Cytat ten przypomniał mi się, gdy niedawno czytałem glosę do uchwały Sądu Najwyższego. Zgodnie z uchwałą SN „wniosek o doręczenie wyroku sądu pierwszej instancji z uzasadnieniem, wniesiony w terminie określonym w art. 328 § 1 zdanie pierwsze k.p.c., z reguły stanowi równocześnie żądanie sporządzenia tego uzasadnienia” (uchwała z 18 sierpnia 2010 r., sygn. akt II PZP 7/10). Kwestia, którą rozstrzygnął SN wyłoniła się w następującej sprawie. Po wydaniu wyroku I instancji powód wniósł o doręczenie wyroku z uzasadnieniem, przy czym nie dodał, że wnosi również o sporządzenie uzasadnienia. Sąd Rejonowy oddalił wniosek o doręczenie uzasadnienia, twierdząc, iż brak wniosku o jego sporządzenie uniemożliwia uwzględnienie tego wniosku. Sąd II instancji zwrócił się z pytaniem prawnym do SN. Ten przedstawione zagadnienie rozstrzygnął w sposób pragmatyczny i zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Trudno bowiem przyjąć, iż strona, która wniosła o doręczenie wyroku z uzasadnieniem nie chciała, by sąd sporządził to uzasadnienie.
W ostatnim numerze Przeglądu Sądowego opublikowano glosę do tej uchwały (K. Markiewicz, PS, 10/2011). Autor glosy uznał, iż dotyczy ona „niezwykle istotnego zagadnienia wykładni oświadczeń woli” i poświęcił swoje wywody szczegółowej krytyce poglądu wyrażonego przez SN twierdząc m.in., iż „nie można (…) przyjmować swoistej normy domniemania, że przy zaistnieniu przesłanek wskazanych w uchwale wniosek o wydanie uzasadnienia należy traktować jako żądanie jego sporządzenia”.
Warto zwrócić na tę sprawę uwagę. Orzeczenie Sądu Rejonowego oraz wywody glosatora obrazują dominujący wśród polskich sędziów i doktryny sposób myślenia o prawie. Prawo w takim rozumieniu jest zbiorem reguł bez zewnętrznego celu. Zadanie prawnika sprowadza się do odczytania językowego sensu przepisów i dokonania ich wykładni w drodze operacji logicznych. Z interpretacji przepisów należy usunąć rozważania odnoszące się do pozaprawnej rzeczywistości. Stosowanie prawa ma więc być rodzajem intelektualnej gry, takiej jak szachy. Wygrana w szachach należy do tego, kto w sposób bardziej sprawny stosuje ściśle określone, sformalizowane reguły. Tak też, według tego poglądu, wyglądać winna wygrana w procesie sądowym: odmowa sporządzenia uzasadnienia w przypadku niepoprawnie sformułowanego wniosku strony może utrudnić, a w przypadku wyroku sądu II instancji, uniemożliwia podważanie wyroku niekorzystnego dla strony. Sąd Rejonowy oraz autor glosy bez wahania przyjmują, że błąd w sformułowaniu wniosku, powinien mieć tak drastyczne skutki. Zapewne nie akceptują idei, iż reguły postępowania cywilnego mają rolę służebną. Ich celem jest ułatwienie sprawnego, sprawiedliwego i zgodnego z prawem materialnym rozstrzygnięcia sporu, a nie stworzenie zasad, które samodzielnie będą decydować o wyniku sprawy.
Sąd Najwyższy często temperuje zapędy sądów niższych instancji, by interpretację prawa sprowadzić do stosowania zasad wykładni językowej. Tak było i w tym przypadku. Uważam jednak, iż problem opisany tutaj nie zniknie dopóki nie zmieni się sposób myślenia o prawie na uniwersytetach, skąd co roku wychodzą kolejne roczniki wychowane w duchu pozytywizmu prawniczego.
Zdarzyło się (na szczęście nie mi) jeszcze lepsze podejście sądu do wniosku o uzasadnienie. Wniosek został złożony przez pełnomocnika pozwanego, ale we wniosku omyłkowo wpisano formułę "działając w imieniu powoda". Sąd wezwał pełnomocnika pozwanego do przedłożenia pełnomocnictwa powoda. Oczywiście ten odpisał, że to była oczywista omyłka pisarska, przecież jest jasne, że reprezentuje pozwanego, a pełnomocnictwo jest w aktach. Rezultatem był zwrot wniosku, bo nie został on uzupełniony w terminie.
OdpowiedzUsuńInwencja twórcza jaką potrafią wykazać się niektórzy sędziowie w takich sprawach jest zadziwiająca. Tak zachowują się ludzie, którzy minęli się z powołaniem - powinni pracować jako inspektorzy kontroli w zakładzie przemysłowym, nie w sądzie.
OdpowiedzUsuńNo nie wiem, tu nie chodzi o kontrolę jakości, ale o pokazanie władzy. Inspektor w zakładzie jest jednak czyimś podwładnym.
OdpowiedzUsuńZgadza się. W każdym przypadku należy okrasić takie postanowienie płaskim bench-slapem odnoszącym się do rzekomych błędów "profesjonalnego pełnomocnika". Koniecznie trzeba użyć tych właśnie słów. Inaczej nie można.
OdpowiedzUsuńNie sądzę, by problemem był duch pozytywizmu prawniczego na uniwersytetach. To raczej brak ducha czegokolwiek innego niż ZZZ. Przecież obecnie studia, to masa przedmiotów sprowadzających się do wykucia paru ustaw na pamięć. Z kolei w przedmiotach proceduralnych największy nacisk kładzie się na zapamiętanie terminów i innych wyliczanek, typu przesłanki wyłączenia sędziego, przesłanki nieważności, wszelakie terminy. Zaś zasady procesu, cele tego procesu, zagadnienia historyczne - to wszystko staje się trzeciorzędne. A przecież bez tej wiedzy nie da się zrozumieć przepisów postępowania i ich mądrze stosować.
OdpowiedzUsuń@Anonimowy: Zgadzam się, że na uniwersytetach zasadniczo brak jakiegokolwiek ducha. Niemniej jednak jeżeli studenci uczą się czegokolwiek praktycznego na temat wykładni to z reguły właśnie tego, że największe problemy polegają na tym, żeby ustalić, czy przepis art. 456 par 3 jakiegoś kodeksu jest przepisem szczególnym w stosunku do przepisu art. 457 par 1, czy też na odwrót.
OdpowiedzUsuńRozwiązanie nie polega na tym, by uczyć więcej historii lub abstrakcyjnych zasad, lecz na tym, by pokazać jak te zasady wpływają, czy też powinny wpływać na interpretację przepisów, jakie praktyczne konsekwencje płyną z takiej, a nie innej wykładni, czy wreszcie na tym, jak z kilku możliwych interpretacji wybrać tę, która jest najbardziej sensowna.