Poniżej mam zaszczyt opublikować artykuł doktora Arkadiusza Radwana, adwokata, Prezesa Instytutu Allerhanda. Jest to „wersja reżyserska” artykułu, który równolegle został opublikowany na łamach „Rzeczpospolitej”.
Poglądy autora są
mi bliskie. Skrajny formalizm, przedkładanie wykładni językowej ponad inne
metody wykładni i nieliczenie się z praktycznymi konsekwencjami wydawanych orzeczeń
i decyzji uważam za podstawowe problemy w stosowaniu prawa przez sądy i organy
administracji publicznej w Polsce.
Słowa ministra Gowina o tym, że "ma w nosie literę przepisów, ważny jest ich duch" wywołały
żywiołową reakcję. Dominowały głosy oburzenia i nawoływania do dymisji szefa
resortu sprawiedliwości. Od początku zresztą minister Gowin jest dość wygodnym
obiektem ataków: a to że nieprawnik, a to że ideolog, a to że radykał, a to że
zewnętrznych doradców zatrudnia poza trybem zamówień publicznych, teraz zaś za
„aferę nosową”.
Ta ostatnia uświadomiła mi, jak wielu mamy w kraju fachowców od
wykładni prawniczej. Interesujące, że wiele „eksperckich” głosów pochodziło od
osób nie mających ani wykształcenia ani doświadczenia prawniczego – tych
samych, którzy byli wcześniej zatroskani, że na czele resortu sprawiedliwości
stanął nieprawnik.
Litera i
wykładnia
Co i jak powiedział minister? Zacznijmy od tego, „co?”. Ja usłyszałem,
że opowiedział się za prymatem wykładni funkcjonalnej nad wykładnią literalną.
Bardzo słusznie zresztą, ponieważ formalizm prawniczy przejawiający się w
egzegezie warstwy językowej tekstu prawnego z pominięciem analizy celowościowej
jest przejawem anachronizmu właściwego słabiej rozwiniętym kulturom prawnym.
Podczas rocznego stażu na uniwersytecie
nowojorskim – a był to jeden z najbardziej inspirujących intelektualnie okresów
w moim naukowym życiu – nie przypominam sobie, aby choć jedna poważna dyskusja
dotyczyła wykładni literalnej tekstu prawnego. Nie przypominam też sobie, abym
spotkał tam kogokolwiek, kto myliłby wykładnię celowościową z ideologią, a tego
rozróżnienia zdają się nie dostrzegać niektórzy komentatorzy, którzy sięgnęli
po dyżurny „argument ideologiczny”. Swoją drogą tym właśnie argumentem szafują
najszczodrzej ci akurat polemiści, którzy sami reprezentują bardzo wyrazistą
identyfikację ideologiczną. Trudno uznać ich zatem za wiarygodnych. Podobnie
trudno nie zauważyć, że antyczna Temida ma zawiązane oczy a nie zatkany nos.
Między regułami a
standardami
Teraz „jak” wypowiedział się minister? Niefortunnie. Tu zgoda. Sam
minister zresztą za formę przeprosił. Trudno jednak nie zadumać się nad faktem,
że większość komentatorów wychwyciła jedynie wątek laryngologiczny, pomijając
sedno wypowiedzi ministra. Co było sednem? Że polskie prawo cierpi na przerost
litery nad duchem.
Być może niektórzy krytycy ministra Gowina nie słyszeli o długoletniej
debacie „rules vs standards”, czyli
dyskusji o prawodawstwie posługującym się w różnym stopniu bądź to
szczegółowymi normami (rules), bądź
też klauzulami generalnymi (standards).
Wszędzie na świecie prawo stanowi pewien kompozyt obu tych elementów, jednakże
ich nasilenie i rola bywają różne w zależności od kultury prawnej i tradycji
orzeczniczej. Obserwacją pozyskaną przez badaczy ta, że w krajach posiadających
ustrój demokratycznego państwa prawa efektywniejsze są standards, podczas gdy rules
lepiej spełniają swoją rolę w ustrojach autorytarnych oraz krajach silnie
skorumpowanych, gdzie stanowią barierę ograniczającą samowolę działań władzy.
Czy zatem krytyczni wobec słów Gowina komentatorzy dają w ten sposób wyraz
swojemu przekonaniu, że Polska jest dziś rządzona autorytarnie, albo że
autorytaryzm nam zagraża? Straszenie widmem „IV RP” odczytuję jako wyraźną w
tym kierunku sugestię. Podkreślmy dla jasności: w żadnej mierze nie namawiam do
osłabienia czujności, przeciwnie, mam głęboką świadomość, że ustrój oparty na
wolności i realnym trójpodziale władz nie jest dany raz na zawsze, a początek
ograniczania demokratycznych zasad zazwyczaj przychodzi niepostrzeżenie, albo
pod szczytnymi celami. Trzeba tylko pamiętać, że wszystko ma swój koszt, że
idee mają konsekwencje i że trzeba znać miarę w podgrzewaniu polemicznej
dyskusji.
Gradacja zagrożeń
Jako obywatel, ale też jako adwokat i jako menedżer żyjący w Polsce AD
2012 bardziej aniżeli urzędniczego ekscesu i urzędniczego aktywizmu, boję się
dziś urzędniczej bezmyślności i urzędniczego oportunizmu. Nie ma takiej
bezmyślności ani takiego oportunizmu, których
by się nie dało uzasadnić w świetle obowiązujących przepisów. Proszę
zapytać o ich doświadczenia przedsiębiorców, proszę zapytać o nie
obywateli-„klientów” wymiaru sprawiedliwości.
Komentatorzy słów Gowina wyrażają obawę, że pouczeni ministerialnym
precedensem przestępcy będą teraz
tłumaczyć przed sądem, że mając w nosie literę prawa pozostają w dobrym
towarzystwie – postępowali przecież
zgodnie z instrukcjami ministra sprawiedliwości. Pomimo dużej nośności
felietonistycznej, trudno brać taki scenariusz na poważnie – chyba nikt nie
chce poważnie twierdzić, że swoją niefortunną wypowiedzią minister Gowin
stworzył w prawie nową okoliczność ekskulpacyjną, egzoneracyjną albo kontratyp?
Natomiast całkiem poważnie obawiam się, że już dziś niemała część urzędników
aparatu administracyjnego oraz sądownictwa „ma w nosie” ducha prawa - to dla
piastunów urzędniczych czy sędziowskich stanowisk znacznie mniej ryzykowna postawa,
a dla obywateli i przedsiębiorców – bardzo kosztowna. Niestety trudno to tę
indyferencję wobec ducha prawa zmierzyć i równie trudno zrobić zeń medialnego
newsa, może poza jednym dniem w roku, kiedy ogłaszane są wyniki badania Banku
Światowego „Doing Business”., wtedy
wszyscy przypominają sobie, że prawo i instytucje w Polsce działają gorzej, niż
powinny. Bardzo wiele spraw sądowych i administracyjnych dałoby się załatwić
lepiej i szybciej już przy obecnych procedurach, tj. przy obecnej literze
prawa. Ale nie są tak załatwiane. Dlaczego? Może chodzi o ducha? Albo o brak
woli? Często o jedno i drugie.
Nos do ludzi
Czy ministrem sprawiedliwości musi być prawnik? Pozostający w tym
przekonaniu powinni być zadowoleni, że władzę nad polską piłką nożną sprawuje znakomity
zresztą niegdyś piłkarz… Pozwolę sobie przypomnieć przy tej sposobności, że
jeden z wybitniejszych amerykańskich prezydentów był aktorem. Według anegdoty,
na początku kadencji Ronald Reagan zwołał swoich współpracowników i doradców i
przemówił do nich tymi mniej więcej słowami: „mamy w kraju wysokie bezrobocie, wysoką inflację i niski wzrost
gospodarczy – weźcie coś z tym zróbcie”. Minister Gowin nie jest
prawnikiem, ale odnoszę wrażenie, że ma dobrego – nomen omen – nosa do
współpracowników i doradców. Sprawę zatrudnienia jednego z nich bada CBA.
Myślę, że oficerowie CBA powinna zapytać ludzi z branży doradczej –
usłyszeliby, że Mirosław Barszcz pracuje na stawkach dumpingowych.
Uprzedzając szafarzy argumentów „wykształceniowych” oraz „ideologicznych”
pozwolę sobie ujawnić, że moje powyższe poglądy wyrażam z pozycji obserwatora,
który posiada wykształcenie prawnicze, jest adwokatem, ma dość długie
doświadczenie menedżerskie, a swoje przekonania, które ktoś z polemistów mógłby
zechcieć określić mianem ideologicznych, wywodzi z nauki, zwłaszcza zaś z
ekonomicznej analizy prawa – nurtu, którego prominentni przedstawiciele
doczekali się dwóch nagród Nobla w dziedzinie ekonomii. Niestety przyznaję się
do braku wykształcenia dziennikarskiego, ale na szczęście – również dla wielu
moich polemistów – zawód dziennikarza jest zderegulowany. Żeby jednak ułatwić
nieco zadanie oponentom na koniec jedno zdanie, które ktoś może zechcieć uznać
za ideologiczne – wolę żyć w kraju, w którym rząd dokonuje (interwencyjnych)
skupów idei (np. od Mirosława Barszcza), niż skupów wieprzowiny.
Autor: Dr Arkadiusz Radwan
Od autora: Artykuł stanowi wyraz jedynie prywatnych poglądów autora i nie powinien być utożsamiany ze stanowiskiem żadnej z instytucji, z którymi jest związany.
Wydaje się, że pojęcie "ekonomiczna analiza prawa" nie jest znana w świecie polityki. Ale to domena nie tylko polityków. Wielu prawników też chyba nie wie o co chodzi.
OdpowiedzUsuń@Anonimowy
OdpowiedzUsuńMoże to i dobrze. Trudno mieć zaufanie do koncepcji, której już nazwa wprowadza w błąd. Dlaczego tego po prostu nie nazwać "neoliberalna analiza prawa"?
A może prościej będzie: "Analiza skutków wprowadzania prawa"? Wszyscy to zrozumieją. Tak czy owak brak tego w Polsce w takim kształcie w jakim byc powinno.
OdpowiedzUsuń